Kroczyłam
długim, białym korytarzem przytrzymując się równie białej ścianie, po której z
każdym krokiem osuwałam się coraz bardziej. Oczy zaszły mi mgłą, w ustach
zrobiło się sucho, a myśli skupiały się tylko na kopercie, którą trzymałam w
bladych, drżących dłoniach. Przystanęłam opierając się o ścianę, z wahaniem
zaczęłam otwierać ową kopertę, która w tym momencie była jak moja wyrocznia, to
od niej zależało czy będę żyć jak człowiek, czy być może jako jego wrak.
Wyjęłam z niej zgiętą w pół kartkę i wyprostowałam ją wbijając strachliwe
spojrzenie w czarne literki.
‘’Ivette Morrison, badania, data 4
kwietnia, szpital, prywatna klinika, analiza… Białaczka szpikowa…’’
‘’Wiesz, kiedy człowiek staje
się świadomy bólu i śmierci? W momencie, gdy staje z nimi prosto w twarz’’
A ja stałam naprzeciw tej całej cholernej
śmierci i wpatrywałam się w jej zwycięskie spojrzenie. I wtedy pomimo
bezsilności postanowiłam, że nie dam się, nie pozwolę jej na wygraną…
Postanowiłam poskładać własne życie, które nie należało do tych idealnych,
pokazać Bogu, że mimo wszystko jestem silna, że mimo przeszkód, które stawia na
mojej drodze potrafię czerpać z życia to co najlepsze. Postanowiłam spełnić
swoje marzenia i… Umrzeć szczęśliwą. Choć tak naprawdę te słowa były dla mnie
niedorzeczne, bo przecież jak każdy człowiek nie chciałam umierać. A tym
bardziej tak młodo… W momencie, gdy zobaczyłam Cię po raz pierwszy wiedziałam,
że zacznę walczyć… Walczyć o samą siebie, o to by być Ciebie wartą, by móc
kroczyć nawet ukrycie w Twoim życiu. Wtedy oczywiście nie wiedziałam jeszcze,
że dzięki Tobie będę, aż tak szczęśliwa i zmienię w szaloną wariatkę, którą
przecież nigdy nie byłam. To Ty mnie zmieniałeś, każdego dnia świadomie lub
nie. Och, zapomniałabym powiedzieć Ci, że dziękuje. Dziękuje, że pokazałeś mi,
iż mimo wszystkiego można być szczęśliwym, dosięgnąć gwiazd, spełnić wszelkie
swoje marzenia i uzyskać choć namiastkę miłości. Dziękuje, że byłeś, że… O
matko, dziękuje po prostu za wszystko. Choć może powinnam podziękować Bogu? Za
taki wspaniały dar, za Anioła, którego mi zesłał. Jednego jestem pewna Tom, że
przez całą naszą historię podziękowałam Ci już chyba tysiące razy.
Nawet nie wiem jakim cudem znalazłam
się w domu, zrobiłam to chyba mechanicznie. Świadomość wróciła dopiero, gdy
przekroczyłam próg mieszkania, cała mokra, ze spływającym makijażem po twarzy i
zmęczona. Przekręciłam zamek w drzwiach i podążyłam do łazienki. Odkręciłam
gorącą wodę, nalałam fiołkowego płynu do wanny i powoli zrzucałam z siebie
przesiąknięte deszczem ciuchy. Ze znużeniem zanurzyłam się w wodzie pełnej
pachnącej piany, przymknęłam oczy i wróciłam do tej szokującej wiadomości
sprzed niecałych dwóch godzin. Teraz próbowałam za wszelką cenę się nie
rozpłakać, co oczywiście mi nie wyszło tak jak wiele innych rzeczy w życiu. Nie
mogłam w to wszystko uwierzyć. Nie mogłam zrozumieć, że życie znów staje w moją
stronę okoniem. Nie chciałam wierzyć, nie potrafiłam uwierzyć w to, że Bóg tak
bardzo mnie doświadcza. Każdy epizod z mojego życia kończył się tragedią.
Począwszy od narodzi, aż do tego momentu.
Wtedy sądziłam, że to wszystko, całe moje
życie, cały świat i ci wszyscy ludzie to jedna wielka pieprzona pomyłka, której
nie chciałam. Chwilami odechciewało mi się żyć. A w tamtym momencie chciałam po
prostu… No właśnie, czego ty chciałaś Ivette? Chciałaś dać upust emocją,
chciałaś doprowadzić siebie na skraj tej cholernej przepaści między życiem, a
śmiercią? Chciałaś… żeby to co szumiało ci w głowie, niosło się wręcz echem
okazało się zwykłym żartem. Ale niestety, to była rzeczywistość. Ta bolesna
rzeczywistość, o której dowiedziałaś się dopiero z czasem.
***
Biegłam ile sił w nogach. Ubrana w
zwiewną białą koszulkę, ciemne trampki i dżinsowe szorty, biegłam przed siebie
nie zwracając uwagi kompletnie na nic. Na twarzy miałam totalną rozpacz, w
głowie huczało mi miliony myśli, a deszcz padający z ciemnego nieba zlewał się
z moimi łzami. Przebiegałam właśnie przez środek ulicy, nie spoglądając nawet
na nią, po prostu chciałam przebiec i uciec jak najdalej stąd.
Pamiętam to jakby zdarzyło się wczoraj,
choć od tego momentu upłynęło ładne kilka miesięcy. A może nawet kilkanaście? Bóg jeden wie ile i... kiedy zaczęłam pisać notatki? Eh... Ivette z Tobą jest coraz gorzej. Ale to nie o tym teraz miałam.
Biegłam przed siebie i nie
zawracałam sobie głowy nikim, nawet tym, że zaraz mogę wpaść pod samochód. Tak
naprawdę w głębi duszy chyba nawet chciałam tego. Nagłego krzyku, oślepiającego
światła, pisku opon… i to by było wtedy tyle prawda? Wtedy byłoby mi już tylko
łatwiej.
-Cholera jasna!
Kobieto czy ty jesteś ślepa!- usłyszałam nieznajomy głos kierowcy, który
właśnie wychylał się z rozsuniętej szyby. Jak przez mgłę spojrzałam w jego
stronę.
-Ja… ja…
przepraszam, naprawdę… nie chciałam- odpowiedziałam szybko dławiąc się łzami i
pobiegłam dalej.
Szczerze? Nie mam pojęcia o czym wtedy
myślałam. Chyba po prostu najzwyczajniej w świecie chciałam skończy ze swoim
marnym istnieniem… I to jeszcze przed tym zanim zdążyłam być szczęśliwą i
szalenie w Tobie zakochaną. Ale jedno jest pewne, ten głos, który usłyszałam na
tej jezdni zapamiętałam, a przynajmniej miałam zapamiętać go do końca swojego
życia. I jak się okazało tak właśnie było.
‘’Ten głos- idealny,
wspaniały, niepowtarzalny.’’
Dobiegłam do
mostu, który dzielił jedną część Londynu od drugiej. Przyparłam do poręczy i
spojrzałam w dół Tamizy. Ciemna rzeka płynęła wartko połyskując w świetle
księżyca. Wręcz mechanicznie przeszłam na drugą stronę poręczy i stanęłam
przodem patrząc w dal na rozciągającą się, pełną życia wodę. Westchnęłam cicho
i przekręciłam głowę patrząc na ruchliwą ulicę na moście. Ludzie dążyli szybko
w przeróżne strony, zamknięci w tych swoich głupich samochodach. Żadne z tych
połyskujących aut, pędzących przed siebie z niemożliwą prędkością się nie
zatrzymało. Żaden z tych wszystkich jadących ludzi nie rzucił nawet
najmniejszego spojrzenia w moją stronę. Nikt nawet nie przejął się moim losem,
nie zastanowił się choć przez chwilę kto lub co doprowadziło mnie do takiego
stanu, że stanęłam tu na tym moście i zapłakanym wzrokiem oglądam się za siebie,
a później w taflę Tamizy.
Pamiętam to wszystko jakby zdarzyło się
raptem wczoraj. Pamiętam wszystkie swoje uczucia, cały mętlik w głowie, każdą
spływającą po policzku łzę i każde szalone bicie serca. Wtedy wydawało mi się,
że szybciej bić już nie może, aż do momentu, gdy usłyszałam ten sam męski,
lekko ochrypły i w pewien sposób… przerażony głos? Który miał stać się
najpiękniejszym jaki kiedykolwiek słyszałam.
-Ej, co ty
robisz? Złaź stamtąd- usłyszałam za sobą. Odwróciłam głowę, aby móc podążyć za
dźwiękiem tego głosu. Przede mną, a właściwie tuż za mną stał wysoki, postawny,
młody mężczyzna, w jego oczach malowało się wręcz przerażenie. Podchodził co
raz bliżej z niepewnie wysuniętą w moją stronę ręką. A ja? A ja po prostu
stałam i wpatrywałam się w Niego, bez słowa, bez ruchu jakby cała ta sytuacja
była normalna.- Słyszysz? Nie rób tego, to bezsensowne. Cokolwiek się stało
powinnaś stawić temu czoła, a nie odbierać sobie w taki głupi pomysł życie, które jest najcenniejsze na tym porąbanym świecie.
‘’Skoro jest najcenniejszą
rzeczą, to dlaczego zaczęto mi je odbierać…?’’
-Jak masz na
imię?- spytał podchodząc do barierki i zerkając w dół.
-Ivy… Znaczy
Ivette- odparłam podciągając cicho nosem.
-Ivette, bardzo
ładnie, podoba mi się wiesz?- powiedział uśmiechając się lekko. Boże, czy świat
zwariował? Stoję na moście na dodatek za barierką tego mostu, a tu podjeżdża
jakiś facet i ot tak zaczyna ze mną rozmawiać jakby to, że chcę… się zabić?
Jest najzwyklejszą rzeczą, którą widział.- Także Ivy znaczy Ivette podaj mi
grzecznie swoją drobną dłoń i pomalutku przejdź na drugą stronę barierki.-
dodał przyglądając się mi.- Uwierz mi, że należę do tych osób, które jeśli
skoczysz to skoczy za tobą. W końcu nie chce mieć cię na sumieniu. Więc…?
Będziemy tak tu stać i gadać od rzeczy czy zaczniesz ze mną współpracować?
Nie
odpowiedziałam ani słowa, stałam tam dalej i patrzyłam na niego. A on nie
widząc, żadnej reakcji z mojej strony westchnął głośno i ułożył swoją dłoń na
mojej, która zaciskała się na barierce.- Ivette posłuchaj mnie. Jesteś młodą,
piękną dziewczyną i jestem tego pewny, że wcale nie chcesz odebrać sobie życia.
Wiem, że są takie chwile, że człowiek ma dość i najlepiej by uciekł. Też takie
miewam. Ale to nie jest powodem, żeby stać tu i patrzeć w tą cholerną Tamizę, w
której nie ma nic ciekawego. Bądź silna, niezależna i nie daj się, żyj dalej,
bądź cholernie szczęśliwa.
‘’Żyj dalej? Ja właśnie
zaczęłam umierać…’’
Podałam mu dłoń,
a on mocno ją przytrzymał, abym mogła przejść przez barierkę. Ale oczywistością
jest to, że zawsze idzie coś nie po naszej myśli. I w moim wypadku tak właśnie
było. Postanowiłam kolejny raz dzisiejszego wieczora żyć, jak gdyby nigdy nic,
a teraz wyrywałam się śmierci. Odwracając się noga poleciała mi w dół. Z
przerażeniem chwyciłam jeszcze mocniej rękę mężczyzny, który z determinacją i
skupieniem nie miał zamiaru mnie puścić.
-Ivy! Spójrz na
mnie! Nie puszcze Cię rozumiesz?! Spróbuj się złapać z powrotem barierki!-
krzyknął patrząc w moje oczy. Z całych sił i przy pomocy mojego bohatera
chwyciłam prawą ręką metalową barierę. Podciągnęłam się i nagle w mgnieniu oka
stałam na twardym gruncie wtulając się w owego mężczyznę. – Już, spokojnie. Nic
ci nie jest?- spytał gładząc mnie po włosach, ale ja nic nie odpowiedziałam.
Byłam w takim szoku, że nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa.- Ivette?-
usłyszałam swoje imię i spojrzałam w twarz mojego wybawcy.
Pierwszy raz wtedy ujrzałam Twoje oczy,
to wesołe, aczkolwiek przestraszone czekoladowe spojrzenie. I miałam wrażenie,
że zaraz się rozpłynę. Te tęczówki, ten kolor, kształt były najpiękniejszymi
jakie widziałam. Twoje usta, pełne malinowe, które przyozdabiał czarny kolczyk
były tak pociągające jak jeszcze żadne, wręcz krzyczały, aby się w nie wpić. A
Twój głos… Miałam wrażenie, że na tym moście, nad tą Tamizą spadł na mnie cud,
jakby Bóg przed śmiercią postanowił zesłać mi Anioła.
-Nic… mi nie
jest…- szepnęłam zszokowana, wpatrując się w jego oczy. Widziałam jak na jego
usta wkrada się grymas. Zaczęłam się zastanawiać o co w ogóle chodzi,
zapominając całkowicie o swoim wyglądzie.
-Nie wyglądasz
najlepiej.- odrzekł przyglądając się mi.- Chodź odwiozę cię do domu- dodał i
ściągnął ciemną bluzę po czym okrył nią moje zmarznięte ramiona.
‘’Ironia jest okrutna. Raz
pokazuje nam, że powinniśmy w coś brnąć, a za chwilę uświadamia nam, że to
wszystko jest bezwartościowe.’’
Usadowiłeś mnie
obok siebie, na miejscu pasażera. Okryłeś kocem, a ogrzewanie podkręciłeś do
maximum. Jechaliśmy przed siebie, bez żadnego celu. Ja tępy wzrok wbiłam w
jezdnie, a ty… Ty co chwilę spoglądałeś na mnie. Pewnie sądziłeś, że tego nie
widzę. Ale mi po prostu było głupio, że musiałeś oglądać moją skromną osobę w
takim stanie. Za każdym razem, gdy przyglądałeś się mi czułam łaskotanie w
podbrzuszu. Mimo tego, że znałam cię raptem od kilku minut to uczucie
towarzyszyło mi od chwili pierwszego twojego spojrzenia.
-Ach… Nie
przedstawiłem się.- odezwałeś się pierwszy. Zrobiłeś poważną minę i klepnąłeś
się otwartą dłonią w czoło. Zaśmiałam się cicho na co ty tylko się
uśmiechnąłeś.- Jestem Tom, Tom Kaulitz.- dodałeś. Spojrzałam z niedowierzaniem
w twoje czekoladowe oczy, w których wymalowało się zmieszanie.
Byłam chyba w takim szoku, albo zmęczenie
dało mi się we znaki, a może i jedno i drugie…? Mniejsza o to. Najzwyczajniej w
świecie nie rozpoznałam w tobie tego sławnego gitarzysty, niemieckiego casanovy,
łamacza kobiecych serc. Do tej nieznacznej… pomyłki? Przyczynił się
prawdopodobnie fakt, że nigdy nie byłam fanką twojego zespołu. Owszem,
słyszałam kilka piosenek, niektóre były naprawdę w porządku. Ale nigdy nie
naklejałam waszych plakatów, nie wzdychałam, nie podziwiałam twojej urody i
męskości i nigdy nie płakałam na wasz widok. I na pewno wasz koncert nie
wliczał się w listę moich marzeń.
-No tak… W sumie
jest dopiero po ósmej może masz ochotę na ciepłe kakao?
-Przepraszam,
ale wolałabym się położyć i pobyć sama…- odparłam cicho.
-Jasne,
rozumiem.- odpowiedziałeś cicho odwracając wzrok od mojej zapłakanej twarzy i
skupiłeś się na drodze.- Gdzie mam cię zawieść?- dodałeś po chwili
- Long Acre Street.
I już nic więcej nie powiedzieliśmy.
Nasze milczenie przeszywało mnie od środka, słyszałam tylko ciche oddechy.
Więcej nie spojrzałeś na mnie, nie uraczyłeś mnie swoimi tęczówkami, nie
pozwoliłeś poczuć tego łaskotania w podbrzuszu. Odwiozłeś mnie pod sam dom,
wysiadałam właśnie z twojego Audi, gdy rzuciłeś krótkie ‘’cześć’’.
Podziękowałam za pomoc, a Ty z piskiem opon odjechałeś. Wiedziałam, że już
więcej Cię nie spotkam, więc nawet nie odwróciłam się za Tobą.
‘’Lately I've been
Walking, walking in circles
Watching, waiting for something
Feel me, touch me, heal me
Come take me higher’’~The Rasmus
Walking, walking in circles
Watching, waiting for something
Feel me, touch me, heal me
Come take me higher’’~The Rasmus
Jestem bardzo zadowolona z siebie dziś i
cieszę się, że jednak zdecydowałam opublikować kolejną historię. Może mniej
słodką, może bardziej… pikantną? Czego dowiecie się z czasem ;). Cieszy mnie
również fakt, że i Wam się podoba, że przyjęliście moich bohaterów ciepło. Mam
nadzieję, że pozostaniecie tu dłużej, aby zapoznać się tym razem z inną wersja
Toma i główną bohaterką- Ivette.
No cóż pozostaje mi podziękować Wam
wszystkim i czekać na Wasze opinię co do rozdziału pierwszego ;). Życzę
wesołego, bezpiecznego i szalonego Sylwestra jak i równie szalonego wejścia w
Nowy Rok. Oby był lepszy niż obecny kończący się 2014 :D.
Kochana sprawiłaś, że po raz kolejny doprowadziłaś mnie do łez, totalnego wzruszenia> Nie napisze dziś dużo, bo zabrakło mi słów.
OdpowiedzUsuńTom zachował się fantastycznie ratując Iv a co do głównej bohaterki ... szkoda mi jej, białaczka szpikowa jest straszną chorobą .
Weny życzę ! <3
Białaczka? Spróbuj mi ja na koniec opowiadania zabić ! To normalnie Cię znajdę i nie wiem co Ci zrobię ! Jasne!? I tak będziemy płakać w trakcie tego opowiadania, oszczędź tego na koniec xD Błaagaam ;c
OdpowiedzUsuńIvette to bardzo bliskie mi imię <3 Od razu przypomina mi się moja Ivy ech... wspomnienia.
I pikantna mówisz? Zawsze lubiłam ostre potrawy ;> Także no... :D
Najlepsze w naszych bohaterkach jest to, że zawsze myślą, że więcej nie spotkają Kaulitza xD a tu taki psikus! Ha! Bo nic w życiu nie dzieje się przypadkiem.
Czekam na kolejny <3 I Tobie również szczęśliwego Nowego Roku oraz udanej zabawy życzę :) ;**
Skąd ty do k***y nędzy bierzesz tak cudne pomysły? Nie lubie cię, wiesz?
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału to co ja ci kochanie moge napisać, chyba już wiem czemu pytałaś mnie kilka dni temu o to czy jest sens dodawać to opowiadanie na bloga. Otóż my darling JEST! A wiesz dlaczego? Bo taki talent jak masz ty trzeba pielęgnować i nawet żebyś miała założyć z dwadzieścia blogów z opowiadaniami, a ja miała spędzić pół wieku na robieniu dla ciebie szablonów to wiedz że warto. Wszystko co wychodzi spod twoich palców i z twojej głowy jest cudne!
Pisz, nie przestawaj! :*
Kurwa. Od dzisiaj nienawidzę Bloggera. Próbuję Ci naskrobać komentarz już czwarty raz, a jak teraz się nie doda, to pierdolę - nie piszę...
OdpowiedzUsuńDobra. Wdech i wydech.
...
...
...
Niby wiedziałam, że główna bohaterka będzie chora na nowotwór. Nie mniej jednak zaskoczyłaś mnie. Z resztą, jak zawsze! Con, ja nie wiem, jak Ty to robisz, ale każde Twoje zdanie, każde słowo i każda literka idealnie ze sobą współgrają! Wiem, że mówiłam Ci to milion razy i zapewne z milion się jeszcze powtórzę, ale jesteś świetna w tym co robisz!
Czasami brakuje mi słów, by określić to, jak bardzo utożsamiam się z Twoimi bohaterami. Zwłaszcza, kiedy dziewczyna jest z Tomem... ;)
To, jak opisałaś załamanie Ivy gdy dowiedziała się o wynikach... To, jak pokazałaś jej ból na moście... To, jakim Tom wykazał się opanowaniem, kiedy Ivette się poślizgnęła i... i wreszcie to, jak bardzo dziewczyna jest w nim zakochana... To wszystko jest naprawdę perfekcyjnie do siebie dopasowane i... kurcze. Naprawdę brakuje mi słów, by określić, co czuję :)
Zastanawia mnie tylko jedno. Zastanawia, a może bardziej intryguje..? Dlaczego Tom, po tym, jak uratował jej życie, nagle odjeżdża ze zwykłym "cześć"? Czy to wina tego, że Ivy nie chciała się z nim umówić..? A może jest w tym drugie dno?
Pozostaje mi tylko czekać z niecierpliwością na następny rozdział, który (mam nadzieję) pojawi się szybko! :*
Buziaki, maleńka! <3
Kocham mojego youtube'a, choć to chyba moja zasługa, bo sama sobie taką playlistą utworzyłam. No nic, nieważne. Idealne dwie piosenki- Don't Jump oraz 1000 Meere- do tak idelanie napisanego rozdziału pierwszego.
OdpowiedzUsuńCóż, nigdy nie potrafiłam się wczuć w osobę, będącą chorą na jakąkolwiek poważną chorobę, być może Tobie uda się wprowadzić mnie w śiat takowego człowieka. Mój ojciec chorował na białaczkę, lecz nigdy o tym nie mówi, widać, że nie jest to zbyt szczęśliwy oraz prosty okres jego życia, dlatego też w tej kwestii akurat częściowo rozumiem Iv. Podba mi się to, że postanowiła walczyć, że chcę coś sobie udowodnić, choć się do tego przed sobą nie przyznała, że chce żyć pełnią życia. Podziwiam ją za to, bo przecież można sie zamknąć w sobie, mocno przeżywać to, że jest się śmiertelnie chorym i nie mieć do czynienia z innymi ludzmi. Po prostu się od nich odciąć, ale ona chce walczyć. Widać to po jej postawie, choć mam przeczucie, że jej śmierć może być przykrym zakończeniem tej historii. Już teraz wzbierają mi się łzy w oczach, nawet nie chcę sobie wyobrażać końcówki tego opowiadania. Bo czy przecież człowiek, który powoli umiera nie chce skrócić swojego cierpienia? Pomysł Ivette nie należał do najmądrzejszych, ale ludzie mają prawo do popełniania błędów, Nad mostem w Londynie wykazała się niezwykłą odwagą, nie każdego stać na taki ruch. Dodatkowo podbiłaś moje serce Tomem, który postanowił jej pomóc, a mógł przecież pojechać dalej i nie zainteresować się młodą kobietą nad Tamizą, zastnawiającą się nad skróceniem swojego żywota. To magiczne, co potrafisz stworzyć w mojej wyobraźni, za to tak bardzo cenie Twoje opowiadania. Ciekawi mnie tylko to, w jaki sposób spotkają się po raz drugi.
Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3
Tak bardzo uwielbiam gdy piszesz *___*
OdpowiedzUsuńBoże, białaczka? Dlaczego tak okrutny wyrok dotyka tak młodych ludzi, którzy mają przed sobą całe życie?! Nigdy tego nie zrozumiem... Wprawiłaś mnie w osłupienie tą diagnozą. Tego się zupełnie nie spodziewałam!
OdpowiedzUsuńI wiesz co? Tom ma ode mnie wielki plus! Wielki, jak stąd do LA! A wiesz za co? Za to, że okazał człowieczeństwo wobec osoby na skraju życia i śmierci. Nie chcę nawet pomyśleć, co by było, gdyby nie pojawił się w tym miejscu i w tym czasie. To z pewnością skończyłoby się tragedią, bo wątpię, że ktoś politowałby się nad losem zrozpaczonej młodej kobiety. Tom dał Ivy poczucie bezpieczeństwa i wiarę, że cudowni ludzie istnieją.