Dla Ka- bo rozśmieszyła mnie swoją ostatnią groźbą xD. Bo czyta, komentuje i dzielnie znosi rozdziały, które doprowadzają do płaczu :D. I również za to, że jest tak samo śmiała jeśli chodzi o różne tematy w stosunku do Toma xDD. Dziękuje <3 ;)
***
‘’The pain of love I wanna touch
Without it’s not worth living’’
Without it’s not worth living’’
Szłam przez zatłoczone ulice Londynu
przepychając się niemalże siłą między biegającymi jak pershingi ludzi mimo tego
i natłoku myśli lekki uśmiech od samego poranka nie schodził mi z twarzy. Co
było dziwnym w mojej osobie zjawiskiem i równało się dosłownie z tym, że pomału
popadałam w paranoję. Paranoję gry aktorskiej, jeżeli można to tak nazwać… Na
siłę próbowałam ukryć te cisnące się do oczu łzy i niemoc, która z każdym dniem
coraz bardziej dawała mi się we znaki. Próbowałam ukryć swoje nieszczęście i
ból w głębi siebie, próbowałam oszukiwać ludzi wokół mimo tego, iż byłam w pełni świadoma, że żaden
człowiek przechodzący obok nawet nie zauważył by morza łez, które spływało by
po moich policzkach, a co dopiero jedne, samotnej łzy.
To byłam w stanie
jeszcze zrozumieć, ale pytanie pierwszorzędne brzmiało- dlaczego próbuje okłamać własną osobę? Czemu usilnie próbuje udowodnić
sobie, że wszystko jest jak w najlepszym porządku?. Pod dłuższych przemyśleniach
stwierdziłam, że naprawdę ze mną jest coraz gorzej…
Stanęłam przed jedną
z tysiąca londyńskich kawiarni, w której spełniałam rolę kelnerki już od
dobrych dwóch lat. Westchnęłam ciężko, poprawiłam zdecydowanie za ciepły jak na
maj sweter i pewnym krokiem weszłam do środka. Przywitał mnie zapach świeżo
parzonej kawy i słodkość ciast. Podążyłam w stronę wejścia dla personelu, gdy
czyjś krzyk mnie zatrzymał.
-Ivy! Dzięki bogu już
jesteś! Mamy taki natłok ludzi i pracy, że już powoli nie wyrabiam.- obejrzałam
się, a przede mną stał nikt inny jak Maddi. Wysoka, szczupła 26letnia kobieta z typowym dla niej mocnym makijażem i
krwisto czerwonymi włosami, które zawsze zaczesywała w lekko natapirowany
kucyk. Całokształt swojej mało skromnej osoby dopełniała dodatkami-
pierścienie, sygnety, ćwieki i tym podobne rzeczy, natomiast buntowniczą naturę
i drapieżny charakter okazywała przez dużą ilość tatuaży. Zawsze była pewna
siebie, jej głos uświadamiał każdego, iż sprzeciw wobec niej jest niedozwolony,
a wzrok- gdyby była taka możliwość- zabijałby. Mimo wszystko bardzo ją lubiłam.
Imponowała mi jej stanowczość i to jak pewnie stąpa po ziemi.
-Już się przebieram.
Daj mi chwilkę.- odpowiedziałam spokojnie rozglądając się po sali. Dopiero
teraz zauważyłam, że praktycznie wszystkie stoliki są zajęte, a klientów
przybywa jak mrówek. Jedni wychodzili tylko po to, aby za chwilę przybyli
drudzy. Westchnęłam cicho i podążyłam w kierunku wcześniej przez siebie
wyznaczonym.
***
Dzień leciał naprawdę
w przeraźliwe szybkim tempie, a pracy jak na złość nie ubywało. Nie miałam
nawet chwili, aby usiąść i dać odpocząć obolałym nogom. Latałam od stolika do
stolika potykając się o własne buty. W końcu wybiła godzina 19 i ruch w
kawiarni się unormował, a ja mogłam swobodnie złapać oddech. Ledwie usiadłam, a
dzwonek nad drzwiami znów poinformował całą załogę, że kolejnego gościa
nadeszła ochota na gorącą kawę albo kakao. Zacisnęłam oczy, a na moje usta
wpłynął grymas.
-Siedź. Obsłużę go.-
usłyszałam za plecami męski głos, który świadczył, że moje zadanie wypełni Jim.
Odetchnęłam z ulgą rozsiadając się na krześle i chwytając telefon. Spojrzałam
na wyświetlacz- ‘’dwa połączenia
nieodebrane- Ciotka Rachel’’. Skrzywiłam
się i cmoknęłam cicho.
‘’Czego ta kobieta może jeszcze chcieć ode mnie?’’ – pomyślałam ze
wzburzeniem. Chwilę później do moich uszu doszedł ukochany dźwięk ‘’In the end’’. Po raz kolejny zlustrowałam
spojrzeniem telefon i bez namysłu widząc kto dzwoni odrzuciłam połączenie.
-Sądzę Iv, że możesz
się już zebrać i wracać do domu.- do pomieszczenia weszła Mad. Odwiązała z
bioder fartuch i padała obok mnie.- Raczej już nikogo dziś tu nie będzie.
Dochodzi ósma więc to ostatni goście.- dodała masując obolały kark.
-Pewnie masz rację.-
mruknęłam zbierając swoje rzeczy i odwieszając fartuszek na wieszak.- Także do
zobaczenia jutro.- uśmiechnęłam się zbierając po drodze torebkę i zarzucając na
ramiona biały sweter. Kobieta odwzajemniła uśmiech machając mi zmęczoną dłonią.
Zamknęłam za sobą po cichu drzwi i podeszłam do długiej lady pożegnać się z
Jimem.
-Już lecisz do
domku?- spytał odkładając tacę, na co ja pokiwałam twierdząco głową- Ech, tobie
to dobrze- dodał śmiejąc się.
-Czy tak dobrze to
szczerze wątpię. Czeka mnie dziś jeszcze ciężkie zadanie- dodałam krzywiąc się
na samą myśl o wizycie u ciotki Rachel. Ale po spojrzeniu na dziwną minę Jima wybuchnęłam
śmiechem.
-Dobra, nie będę
wypytywać- uśmiechnął się wsadzając brudne naczynia do zlewozmywaka.- Może
wypijesz jeszcze kawę zanim podejmiesz się tego trudnego zadania?- spytał
odwracając głowę w moją stronę i puszczając spokojny strumień wody
-A wiesz, chętnie.
Czemu nie.- odpowiedziałam siadając na jednym z kilku krzeseł ustawionym w
rzędzie tuż przy ladzie.
Oparłam się o blat
czekając, aż blondyn poda mi zaparzoną kawę. Jak zawsze w takich sytuacjach
siedziałam i z zaciekawieniem przyglądałam się swoim paznokciom, albo bawiłam
się kosmykiem włosów zawijając go na wskazujący palec. Czułam się dziś jakoś
nieswojo, mój sztuczny uśmiech zniknął niepowrotnie, a problemy powoli wracały
uświadamiając mnie, że jednak dalej znajduje się w beznadziejnej sytuacji.
Jednakże nie zmieniało to faktu, że czułam się obserwowana. Może to tylko moje
dziwne wrażenie, ale mimo tego niepewnie rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Błądziłam wzrokiem po gościach, od stolika do stolika i znów, aż w końcu
napotkałam to natarczywe spojrzenie.
W rogu kawiarni, przy
ostatnim stoliku obok dużego okna siedział mężczyzna w dużych ciemnych
okularach i kapturem na głowie. W dłoni trzymał szklankę z do połowy dopitym
Latte Macchiato. Zmrużyłam oczy przyglądają się mu i próbują sobie przypomnieć
czy go kiedyś widziałam. Lecz, gdy mój umysł oświadczył, że raczej nie to
zbagatelizowałam jego spojrzenie i wróciłam do rzeczywistości.
Jim podał mi kubek z
gorącą kawę i cukierniczkę. Wrzuciłam trzy łyżeczki cukru po czym dokładnie
wymieszałam opierając się przy tym ze znużeniem o rękę. Upiłam łyk napoju,
kątem oko widząc, że ciekawski znajomy wstaje i z grubego portfela wyciąga banknot.
Poprawia kaptur, wsuwa dłonie w kieszeń i powoli podąża w stronę wyjścia. Dla
normalnego człowieka nic w tym dziwnego by nie było- zwykły facet, przyszedł
napić się kawy, zostawia na stole należną kwotę i wychodzi, a jednak dla mnie
było to dość niecodzienne. Moje oczy powoli się rozszerzały, a serce dziwnie
zaczęło kołatać. Zmarszczyłam brwi i wykrzywiłam usta przyglądając się
mężczyźnie. Jego chód- luźny, pewny, dość charakterystyczny, który gdzieś już
chyba widziałam i dodatkowo chęć zamaskowania własnej osoby. Okulary, kaptur,
chusta pod szyją schowana pod szeroką i obszerną czarną bluzą. Nie widziałam
jego twarzy, bo przy stoliku opuścił głowę tym samym chowając ją przed moim
spojrzeniem więc nie potrafiłam określi uczuć, które właśnie ogarnęły mnie w
stosunku do owego mężczyzny. Ale byłam niemalże pewna, że ten chód i pewność,
która wręcz biła od jego osoby jest mi znajoma.
-Dziwny jakieś co
nie?- usłyszałam pytanie Jima, powoli przekręciłam głowę w jego stronę i
obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem.- Siedzi tu od ponad godziny, jakby na
kogoś czekał. Zamaskowany jak na bal przebierańców. Od wejścia powiedział tylko
swoje zamówienie i podziękował za nie- nic więcej.- wyjaśnił wycierając
szklankę.
-Tak… Dziwny.-
mruknęłam wstając.
-A ty gdzie? Nie
dopiłaś kawy.- nie odpowiedziałam. Rzuciłam tylko krótkie ‘’cześć’’ i wyszłam z
kawiarni. Stanęłam na chodniku tuż przed nią i rozejrzałam się. Po nieznajomym
nie było ani śladu. Zniknął, rozpłynął się. Potrząsnęłam głową próbując się
opanować.
-Ogarnij się.- fuknęłam na siebie w myślach.
Poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam przed siebie.
***
Nerwowym krokiem
szłam po zniszczonym chodniku, z każdym przemierzonym metrem te nerwy jeszcze
bardziej dawały o sobie znać. W końcu po pół godzinie marszu wkroczyłam na Downing
Street. Przeszłam obok kilku kamienic po czym stanęłam przed jedną z nich.
Otworzyłam drzwi i weszłam do dobrze znanej mi klatki. Powolnym krokiem
ruszyłam po betonowych schodach. Pierwsze piętro, drugie, trzecie… I nadeszło
piąte. Stanęłam przed mahoniowymi drzwiami, przeczesałam dłonią włosy
oddychając przy tym nerwowo. Zdecydowanie spotkanie z ciotką nie było czymś miłym,
a przy okazji ujrzenie całej rodzinki przyprawiało mnie o mdłości… Zapukałam
dwa razy i czekając aż Rachel otworzy mi drzwi przybrałam na twarz maskę
determinacji i pewności siebie. Chwilę później przed moimi oczami stała cukierkowa
pudernicą pod czterdziestce. Ubrana w białą obcisła sukienkę z dekoltem, z
którego niemalże wypływał sporych rozmiarów biust, usta umalowane na czerwono,
włosy w kolorze platynowego blondu opadały swobodnie po zbrązowiałych od
solarium ramionach.
-Kogóż to moje oczy
widzą?- w moich uszach rozbrzmiał się równie cukierkowy głos w dodatku
przesiąknięty pogardą.
-Odpuść sobie.
Wyjaśni mi kwestie dlaczego pół dnia próbowałaś się do mnie dodzwonić?-
odpowiedziałam szorstko przepychając się przez próg w którym stała.
-A może tak ‘’Dzień dobry ciociu, przepraszam, że miała
cię w dupie?’’- skwitowała zamykając drzwi. Odwróciłam się, stając w
pozycji bojowej i obrzucając ją zimnym spojrzeniem. Kobieta zamrugała nerwowo,
próbując utrzymać niewzruszony wyraz twarzy.- Chciałam cię poinformować…
-O! W końcu zawitałaś
w nasze skromne progi- do przedpokoju wyszedł wysoki lekko szpakowaty
mężczyzna, z charakterystycznymi w tym wieku zakolami i ‘’mięśniem piwnym’’. Odchrząknęłam
nieznacznie wyczuwając tą samą nienawiść w jego głowie co przed momentem u
ciotki.- Zabieraj resztę swoich szmat i papiery razem z długami po rodzince.
Podszedł bliżej, a ja
dopiero teraz poczułam woń alkoholu. Skrzywiłam się i spoglądnęłam ciekawym
spojrzeniem na ciotkę. Złośliwy uśmiech na jej twarzy nie wróżył nic dobrego.
-Jakie długi?-
spytałam nie odrywając wzroku od blondynki.
-Widzisz, twoi
rodzice wcale nie byli taką doskonałością, za którą ich masz. Twój ojciec, a mąż
mojej cholernej siostry bardzo lubił się zabawić. Rozrzucał pieniądze na lewo i
prawo…
-Twoja siostra też
była niezłym ziółkiem. Pakowała się każdemu do łóżka. Wiesz, że najbardziej
lubiła wysokich, szczupłych mężczyzn
grubym portfelem?- zwrócił się do mnie odpalając papierosa. Poczułam jak
krew w moich żyłach się gotuje, a moje nerwy są na skraju wytrzymania.
-Do rzeczy…-
skwitowałam przez zaciśnięte zęby.
-Nie zrozumiałaś?
Zabieraj to co należy do ciebie i spadaj stąd- usłyszałam ochrypły głos wujka.-
Razem z długami moja droga. One też należą do ciebie.- zamrugałam powiekami,
oddychając powoli, aby uspokoić wybuch, który zbliżał się z każdym słowem
jeszcze bardziej.
-Z tego co mi wiadomo
wszystko zostało wam przypisane. Dom, który sprzedaliście, meble, pieniądze i…
Długi tak samo.- odpowiedziałam ze złośliwością uśmiechając się.
-To byli twoi rodzice
Ivette nie nasi.- wtrąciła ciotka
-Owszem. Ale to wy
pozbawiliście mnie wszelkich praw do czegokolwiek, do dziedziczenia.
Zabraliście mi zarówno dzieciństwo, bezpieczeństwo jak i własny kąt. Także nie widzę
tu problemu.- poprawiłam kaptur swetra i omijając ciotkę podeszłam do drzwi.
-Nie odwracaj się do
mnie plecami jak do ciebie mówię i nie tym tonem smarkulo- poczułam na ramieniu
mocny uścisk męskiej dłoni. Odwróciłam się w stronę przygrubego wujka z
wściekłością w oczach.
-Puść mnie…-
wysyczałam zaciskając z każdą sekundą coraz mocniej szczękę.
-Masz spłacić te
długi jasne?! To twoi rodzice zadłużyli się na prawie sto tysięcy funtów i nie
interesuje mnie jak to zrobisz!- zaśmiałam się złośliwie przyglądając się wściekłej
twarzy wuja. Szarpnięciem wyrwałam się z jego uścisku.
-Powiedziałam, że
uzyskaliście wszystko i nawet bez mrugnięcia okiem pozbawiliście mnie
jakichkolwiek perspektyw na życie. Wyrzuciliście mnie w dzień osiemnastych
urodzin zza drzwi z kilkoma szmatami. Pławicie się w dostatku więc spłacicie te
długi bo ja umywam ręce. Wasze pieniądze, wasza sprawa, wasze długi-
odpowiedziałam chwytając za klamkę drzwi i naciskając ją. Wychodząc poza próg
usłyszałam jeszcze krzyk ciotki.
-Pozwę cię do sądu!
-Albo jesteś na tyle
głupia, albo po prostu udajesz.- dodałam przystając na schodach- Skoro zostałam
wydziedziczona, porzucona przez was- prawnych opiekunów, którzy zgarnęli
wszystko co należało się mi to żaden sąd nie zmusi mnie do spłacania
czegokolwiek po rodzicach.- skończyłam zdanie i nie zwracając na protesty i
wrzaski wujostwa zeszłam na dół. Stanęłam przed kamienicą szukając w torebce
swoich Viceroy. Z zadowoleniem wyciągnęłam jedną białą rurkę ze srebrnej paczki
i odpaliłam.
-No tak Ivette, ty
kretynko. Całe życie masz do chrzanu, dodatkowo umierasz z dnia na dzień i
jeszcze palisz co przybliża cię do śmierci.- mruknęłam do siebie kręcąc głową z
dezaprobatą oraz podziwem dla własnej głupoty. Ruszyłam wąskim chodnikiem
zostawiając problemy rodzinne w domu wujostwa. Na samą myśl uśmiechnęłam się
triumfalnie.
‘’-Chociaż to udało mi się wygrać.’’
***
‘’Czasem miałam wrażenie, że naprawdę cały
świat jest nastawiony do mnie wrogo. A nieszczęścia mnie uwielbiają. Bo co
zdążyłam pokonać jedno, zaraz na mojej drodze pojawiało się następne. Taka
zgryźliwość i wredność losu.
Podążając wolnym, spacerowym tempem w
kierunku domu przez głowę przebiegła mi myśl o owym mężczyźnie. I wiesz,
dopiero teraz, w tym właśnie momencie skojarzyłam go sobie z Tobą. Co oczywiście
zaraz zbagatelizowałam, bo przecież ten pomysł był niedorzeczny. Co Ty mógłbyś
robić w Londynie, dodatkowo w kawiarni, której pracowałam? Przecież takie
przypadki się nie zdarzają. Mogłeś odwiedzić każdą z tysiąca kawiarni, ale
akurat moją?
Jednak ten mój jakże genialny pomysł
nie chciał zostać zapomniany, a serca na samą myśl o Tobie i tamtym wieczorze
sprzed ponad dwóch miesięcy zaczynało bić szybciej. Co było dziwnym zjawiskiem
dla mnie, wręcz nie pojętym.
Wróciłam do domu, gdzie jak zawsze
powitała mnie głucha cisza, a samotność i niemoc znów wróciły rozrywając mi
niemalże serce. Chciałam być silna, chciałam walczyć, a jednak codziennie
brakowało mi na to odwagi i pewności. Chciałam udowodnić sobie, a być może
Tobie, że potrafię, że uratowanie mnie nie równało się z tym, że jednak w ten
czy inny sposób spróbuje pozbawić siebie życia… Przecież tyle razy powtarzałeś
mi, abym walczyła o samą siebie, o lepsze jutro…
Pamiętam wiele sytuacji, w których ja
zaczynałam wariować, a Ty zachowywałeś zimną krew. Patrzyłeś na wszystko
cierpliwym spojrzeniem i stoickim spokojem, mimo tego, iż byłeś podobnym
nerwusem do mnie. Denerwowałeś się najbardziej w momentach, gdy coś nie szło po
Twojej myśli, ale jednak zawsze potrafiłeś się uspokoić i spróbować jeszcze raz.
Czego jak wręcz nie umiałam. Gdy coś mi nie wychodziło- odpuszczałam
zrezygnowana, a wtedy pojawiałeś się Ty i raptem wszystko wracało na prawidłowe
tory. Do dziś dnia nie wiem jak to robiłeś.
Zawsze powtarzałeś, że jestem Twoją
doskonałością, że Bóg zesłał mnie po to, aby dopełnić wszystko w Twoim życiu co
wywoływało u mnie salwę śmiechu. Bo jak to, ja doskonałością? Nigdy w życiu,
przecież ja nawet w połowie nie byłam doskonała. Powtarzałam Ci to za każdym
razem, a Ty za każdym razem uparcie trwałeś przy swoim.
Także tamtego wieczora zasiadłam
samotnie z butelką dobrego wina, które kupiłam po drodze i o dziwo wypiłam
całą. Wiedziałam, że to nie służy mojemu zdrowiu, ale nie widziałam innego
wyjścia. Upić się, zapomnieć o problemach i pójść spać. To był mój plan, który
co do joty zrealizowałam.
Później pamiętam tylko Twoją twarz i
tamtą noc, przez którą obudziłam się z krzykiem i kroplami potu na czole. Do
rana już nie zmrużyłam oka co równało się z tym, że na wpół śpiącą wyszłam o
ósmej do pracy.
Później, po tej dniu i nocy nie
liczyłam już na nic dobrego. I jak się okazała- miałam rację. Z każdym dniem
było gorzej, aż do tego jednego momentu…
Ich seh dich weinen
Und keiner wischt die Tränen weg
Ich hör dich schreien
Weil die Stille dich erstickt
Ich fühl dein Herz
Es ist einsam so wie du
Lass dich fallen
Und keiner wischt die Tränen weg
Ich hör dich schreien
Weil die Stille dich erstickt
Ich fühl dein Herz
Es ist einsam so wie du
Lass dich fallen
Mach
die Augen zu’’
________________________________________________________________
Alice Morrison-
kochana uwielbiam Cię! Cóż mogę więcej? Po takich słowach, komentarzach pod
każdym z rozdziałów. <3
Ka-
dobra, dobra! Rozumiem, nie musisz mi grozić :D. Ale pozwól, że zrobię ze swoją
bohaterką co będę chciała. Nikt nie powiedział jeszcze, że będziecie płakać
przy tej historii ;). Albo w sumie… Niemniej jednak nie mam na razie zamiaru
uśmiercać Ivy. Rozumiem, że imię jest Ci bliskie, a ja poznałam się z nim
dopiero przy Twoim opowiadaniu ;). I chyba nie obraziłaś się, że ‘’pożyczyłam’’
je sobie? Jest naprawdę ładne :D. Masz rację, że nasze bohaterki zazwyczaj
sądzą, iż więcej do żadnego spotkania z Tomem nie dojdzie. A tu zawsze taki
żart od losu :D.
Gucia-
wiem, że mnie nie lubisz bo mnie kochasz i nie musisz się do tego przyznawać bo
ja o tym wiem. Ha! :D. Zrewanżowałam się co do Twojej rozmowy Till z Tomem.
Poza tym… Kocham Cię mój artysto! I dziękuje za wszystko <3
Ella Braun-
cieszy mnie każdy Twój komentarz i każda wiadomość na FB. W ogóle cieszę się,
że Cię mam <3. Co do krótkiego ‘’cześć’’ Tomasza to z czasem sama się
dowiesz czym miało to drugie dno ;).
Dee-
na to w jaki sposób się spotkają po raz drugi będziesz musiała trochę jeszcze
poczekać ;). Taka troszkę złośliwa ja. Ale jednak nie lubię wiązania moich
bohaterów już w początkowych rozdziałach. Kocham Twoje komentarze i nie
ukrywam, że na Twój czekam zawsze niecierpliwie. Wiesz czemu? Bo są cudowne i
ukazują emocje, które masz w sobie po przeczytaniu moich wypocin. Zawsze po
prześledzeniu nowego nie potrafię oderwać od niego wzroku ;). I z wielką chęcią
przeczytam to co napisałaś Ty w swojej historii. Jak znajdę chwilkę czasu
nadrobię wszystko. I najmocniej przepraszam, że nie byłam z Tobą od początku
Twojego opowiadania <3.
Się wzruszyłam już przy samej dedykacji..! <3
OdpowiedzUsuńNo, no ładny mi żart od losu xD Oczywiście możesz robić z nią co chcesz, na własna odpowiedzialność! :D Ech... To było za krótkie moja Droga!
UsuńPrzez chwilę się bałam, że te długi naprawdę na nią spadną. Na szczęście oszczędziłaś jej tego, uff... ale za to co za popieprzona rodzina, Bożesz Ty mój... Dobrze, że Ivy trzyma się od nich z daleka. Powinna jednak zacząć bardziej o siebie dbać.. czy ona w ogóle nie powinna jakoś się leczyć..? Ty naprawdę chcesz ja zabić ;c czuję to! ;(( Będę nieszczęśliwa. Będę przeżywać to całe opowiadanie xd
Ja w ogóle chcę więcej :D Jestem rozwydrzona czytelniczka xD Marudzę i ciągle czegoś chcę, jak Ty to znosisz xd
Dobra, czekam na 3! Jestem pewna, że się znowu spotkają xd Tak tajemniczo zakończyłaś ten odcinek! Naprawdę to nieładnie. Czuję niedosyt! I jak mam z tym żyć? ;c
Echh... Dużo weny, żebyś jak najszybciej opublikowała kolejny <3
Coz...swietne.
OdpowiedzUsuńNoswietne i tyle !
Ten zamaskowany typek to Tom nie xd ? To na pewno on :D
Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Zaskoczyłaś i to bardzo. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Ivy i jej historię, ale teraz stwierdzam, że miałaś racje co to swojego pomysłu. Padam przed tobą na kolana! Ubóstwiam cię wiesz? Pewnie, że wiesz, mówię ci to przynajmniej kilka razy dziennie, ale to nie zmienia faktu, iż strasznie ci zazdroszczę tego co siedzi ci w głowie, bo ten mały chochlik jest boski i pielęgnuj go :) :*
OdpowiedzUsuńW tej dziewczynie jest tyle emocji, że sama nie wiem, jakim cudem ona jeszcze żyje! Nie no, nie chcę się nabijać z jej sytuacji, bo to nie o to chodzi, ale... Kurcze. Podziwiam Ivy, że byłam w stanie znieść takich wujków. Wyrok, jaki postawiła przed nią klinika nie jest prosty, a oni jeszcze bardziej to wszystko komplikują. Długi? Serio..? Ona ma już wystarczająco dużo problemów... Ludzie to kanalie, no naprawdę...
OdpowiedzUsuńI jeszcze ten tajemniczy facet z kawiarni. Okej, wszyscy dobrze wiemy, że to Tom, tylko zastanawia mnie jedno: czemu obserwował ją przez ponad godzinę, a potem tak po prostu wyszedł...? Co raz bardziej ciekawi mnie fakt, w co on gra...
Zaintrygowałaś mnie jeszcze mocniej, więc czekam niecierpliwie na trójeczkę! A swoją drogą miło, że dodajesz w mniej więcej równych odstępach czasowych :)
Buziaki niunia!
Moja kochana ! <3 jak zawsze świetnie, jak zawsze idealnie w każdym calu gratuluje Ci pomysłowości i tak twórczej weny. Mam nadzieje, że na tym nie pozostaniesz i będziesz pisała jeszcze więcej !
OdpowiedzUsuńDziękuję za przemiłą odpowiedź <3
Mam wrażenie, że dzisiejszy komentarz nie będzie tak dobry, jak pozostałe...
OdpowiedzUsuńCzasami na pozór szczęśliwe osoby są tymi najbardziej samotnymi, tymi co zmagają się z trudnościami życiowymi, tymi co popadają w nałogi. Każda osoba taka jak Ivette ma w pewnym momencie dość, chce przestać wreszcie udawać kogoś, kim się nie jest. A ludzie są ślepi, nie dostrzegają tego, jak bardzo potrafimy być niezadowoleni z życia. Tak naprawdę to oni nawet nie chcę tego widzieć, wolą żyć w niewiedzy i płowić się w błogim stanie, w bańce, którą sobie stworzyli i za nic nie chcą jej przebić. Iv jest interesującą bohaterką, z pewnością nietuzinkową. Widać, że stara się jakoś przyswoić do siebie informację, że jest chora, a nawet w pełni ją akceptuje, co jest niezwykle trudne w takich sytuacjach. Pracuje w kawiarni, nie ukrywam sama mogłabym w takim miejscu pracować, mimo tego, że nienawidzę smaku kawy. A o ile nienawidzę jej smaku, to ubóstwiam jej zapach, te świeżo zmielone ziarna, mogłabym to wąchać przez całe życie i w ogóle by mi się to nie znudziło. Jeszcze jakby w pobliżu był cynamon i bita śmietana, to byłabym w niebie. Naprawdę. Już samym opisem Maddi mnie zachwyciłaś, takie postacie są moimi ulubionymi. Czerwone, nastroszone włosy, tatuaże, a do tego wszystkiego niesamowity charakter. Tak, zdecydowanie będzie jedną z moich ulubionych bohaterek w Twoim opowiadaniu. W ogóle to bardzo sympatyczni ludzie pracują w kawiarni; Jim, Mad oraz Iv. Idealnie dopasowująca się gromadka, ale coś mi się czuje, że jeszcze jest tam kilka osób i właśnie tam jest, ta upierdliwa duszyczka. Teraz jestem już niemal pewna, że zamaskowany koleś, siedzący w kącie to Kaulitz. Pytanie tylko; który? Opis wskazuje na Toma, ale przecież z nimi to wszystko jest możliwe. Może Tom wysłał Billa na zwiady? Znaczy to nawet do tego nie pasuje, bo przecież żaden z nich nie wiedział, gdzie Iv pracuje. Chyba, że... Nie, to niemożliwe, chociaż nic nie wiadomo, wszystko jest możliwe w opowiadaniach, a ja przecież nie wiem co tam siedzi w Twojej głowie. Dlaczego w rodzinach zawsze muszą być osoby, które starają się zrzucić na nas swoje problemy? Nigdy tego nie pojmę, długi to poważna sprawa, a wujostwo Ivette najwyraźniej sobie z nimi nie radzi i chcą wszystko zrzucić na kruche barki dziewczyny, nie podoba mi się to. Bardzo mi się to nie podoba. Nie dość, że jest chora to jeszcze chcą ją po sądach ciągać, może się to źle dla nich skończyć. Przecież sprawa od razu jest wygrana dla Iv, nie ma szans, żeby przegrała. Chociaż, znając życie, wszystko może się zmienić, teraz prawie każdy bierze łapówki, więc... Trudne czasy nastały, a nie każdy jest w stanie się w nich odnaleźć. Cóż, nie pochwalam pomysłu palenia papierosów, ale można w jakiś sposób wszystko odreagować. Także nie będę tego negować, mam tylko nadzieję, że ona nie robi tego regularnie. Wszystko w stonowanych ilościach nam nie zaszkodzi.
Sama nie lubię, kiedy bohaterowie spotykają się od razu i akcja potem dzieje się w zaskakująco szybkim tempie. Dlatego też poczekam na ich moment. Jejku... dziękuję za tyle miłych słów, nie miałam pojęcia, że ktoś może tak odbierać moje komentarze. Hey, nie przepraszaj, przecież nic się nie stało. Na każdego przychodzi czas, teraz Twoja kolej.
Czekam na ciąg dalszy i dużo weny Ci życzę! :3
Dobrze, że Ivy nie dała sobie w kaszę dmuchać w sytuacji z wujkiem i ciotką! Teraz wszystkie długi jej rodziców to tylko i wyłącznie ich sprawka. Dobrze im tak! Może to ich czegoś nauczy, choć szczerze wątpię, ale jakaś nadzieja zawsze jest!
OdpowiedzUsuńZaintrygował mnie Tom w tej kawiarni. Niby ją obserwował i pewnie poznał, ale jednak nie podszedł. Ciekawe, co on knuje... Pewnie tego dowiemy się w trzecim rozdziale :).
Uwielbiam te Twoje wtrącenia kierowane do Toma! To wszystko układa się w idealnie logiczną całość i czekam na kolejny odcinek!
Dobrze, że przeglądam czytane blogi kilkukrotnie, bo często zapominam zostawić komentarz, tak jak tutaj ;) Uwielbiam czytać to, co wyszczególnione kursywą, te jej wspomnienia... Wydają mi się takie realne, jakby pisała je dziewczyna, która naprawdę była w związku z Tomem. To, jak został on wykreowany w Twoim opowiadaniu jak najbardziej do mnie przemawia. On jest przecież taki dobry, najlepszy, najukochańszy! :D A fragment o jego opanowaniu w nerwowych sytuacjach, o tym jak się nie poddawał, tylko próbował od nowa... Boski. Dobra, przyznam, że widziałam tutaj siebie XD Ja taki nerwus, "nie umiem, nie robię tego", a Tom spokojnie i nad wyraz czule tłumaczy mi jak to zrobić. Czyż on nie jest idealny? Hahaha :D
OdpowiedzUsuń