czwartek, 1 stycznia 2015

Kartka 002.

Dla Ka- bo rozśmieszyła mnie swoją ostatnią groźbą xD. Bo czyta, komentuje i dzielnie znosi rozdziały, które doprowadzają do płaczu :D. I również za to, że jest tak samo śmiała jeśli chodzi o różne tematy w stosunku do Toma xDD. Dziękuje <3 ;)


***
‘’The pain of love I wanna touch
Without it’s not worth living’’

            Szłam przez zatłoczone ulice Londynu przepychając się niemalże siłą między biegającymi jak pershingi ludzi mimo tego i natłoku myśli lekki uśmiech od samego poranka nie schodził mi z twarzy. Co było dziwnym w mojej osobie zjawiskiem i równało się dosłownie z tym, że pomału popadałam w paranoję. Paranoję gry aktorskiej, jeżeli można to tak nazwać… Na siłę próbowałam ukryć te cisnące się do oczu łzy i niemoc, która z każdym dniem coraz bardziej dawała mi się we znaki. Próbowałam ukryć swoje nieszczęście i ból w głębi siebie, próbowałam oszukiwać ludzi wokół  mimo tego, iż byłam w pełni świadoma, że żaden człowiek przechodzący obok nawet nie zauważył by morza łez, które spływało by po moich policzkach, a co dopiero jedne, samotnej łzy.

To byłam w stanie jeszcze zrozumieć, ale pytanie pierwszorzędne brzmiało- dlaczego próbuje okłamać własną osobę? Czemu usilnie próbuje udowodnić sobie, że wszystko jest jak w najlepszym porządku?. Pod dłuższych przemyśleniach stwierdziłam, że naprawdę ze mną jest coraz gorzej…

Stanęłam przed jedną z tysiąca londyńskich kawiarni, w której spełniałam rolę kelnerki już od dobrych dwóch lat. Westchnęłam ciężko, poprawiłam zdecydowanie za ciepły jak na maj sweter i pewnym krokiem weszłam do środka. Przywitał mnie zapach świeżo parzonej kawy i słodkość ciast. Podążyłam w stronę wejścia dla personelu, gdy czyjś krzyk mnie zatrzymał.
-Ivy! Dzięki bogu już jesteś! Mamy taki natłok ludzi i pracy, że już powoli nie wyrabiam.- obejrzałam się, a przede mną stał nikt inny jak Maddi. Wysoka, szczupła 26letnia  kobieta z typowym dla niej mocnym makijażem i krwisto czerwonymi włosami, które zawsze zaczesywała w lekko natapirowany kucyk. Całokształt swojej mało skromnej osoby dopełniała dodatkami- pierścienie, sygnety, ćwieki i tym podobne rzeczy, natomiast buntowniczą naturę i drapieżny charakter okazywała przez dużą ilość tatuaży. Zawsze była pewna siebie, jej głos uświadamiał każdego, iż sprzeciw wobec niej jest niedozwolony, a wzrok- gdyby była taka możliwość- zabijałby. Mimo wszystko bardzo ją lubiłam. Imponowała mi jej stanowczość i to jak pewnie stąpa po ziemi.
-Już się przebieram. Daj mi chwilkę.- odpowiedziałam spokojnie rozglądając się po sali. Dopiero teraz zauważyłam, że praktycznie wszystkie stoliki są zajęte, a klientów przybywa jak mrówek. Jedni wychodzili tylko po to, aby za chwilę przybyli drudzy. Westchnęłam cicho i podążyłam w kierunku wcześniej przez siebie wyznaczonym.

***
Dzień leciał naprawdę w przeraźliwe szybkim tempie, a pracy jak na złość nie ubywało. Nie miałam nawet chwili, aby usiąść i dać odpocząć obolałym nogom. Latałam od stolika do stolika potykając się o własne buty. W końcu wybiła godzina 19 i ruch w kawiarni się unormował, a ja mogłam swobodnie złapać oddech. Ledwie usiadłam, a dzwonek nad drzwiami znów poinformował całą załogę, że kolejnego gościa nadeszła ochota na gorącą kawę albo kakao. Zacisnęłam oczy, a na moje usta wpłynął grymas.
-Siedź. Obsłużę go.- usłyszałam za plecami męski głos, który świadczył, że moje zadanie wypełni Jim. Odetchnęłam z ulgą rozsiadając się na krześle i chwytając telefon. Spojrzałam na wyświetlacz- ‘’dwa połączenia nieodebrane- Ciotka Rachel’’. Skrzywiłam się i cmoknęłam cicho.

’Czego ta kobieta może jeszcze chcieć ode mnie?’’ – pomyślałam ze wzburzeniem. Chwilę później do moich uszu doszedł ukochany dźwięk ‘’In the end’’. Po raz kolejny zlustrowałam spojrzeniem telefon i bez namysłu widząc kto dzwoni odrzuciłam połączenie.
-Sądzę Iv, że możesz się już zebrać i wracać do domu.- do pomieszczenia weszła Mad. Odwiązała z bioder fartuch i padała obok mnie.- Raczej już nikogo dziś tu nie będzie. Dochodzi ósma więc to ostatni goście.- dodała masując obolały kark.
-Pewnie masz rację.- mruknęłam zbierając swoje rzeczy i odwieszając fartuszek na wieszak.- Także do zobaczenia jutro.- uśmiechnęłam się zbierając po drodze torebkę i zarzucając na ramiona biały sweter. Kobieta odwzajemniła uśmiech machając mi zmęczoną dłonią. Zamknęłam za sobą po cichu drzwi i podeszłam do długiej lady pożegnać się z Jimem.
-Już lecisz do domku?- spytał odkładając tacę, na co ja pokiwałam twierdząco głową- Ech, tobie to dobrze- dodał śmiejąc się.
-Czy tak dobrze to szczerze wątpię. Czeka mnie dziś jeszcze ciężkie zadanie- dodałam krzywiąc się na samą myśl o wizycie u ciotki Rachel. Ale po spojrzeniu na dziwną minę Jima wybuchnęłam śmiechem.
-Dobra, nie będę wypytywać- uśmiechnął się wsadzając brudne naczynia do zlewozmywaka.- Może wypijesz jeszcze kawę zanim podejmiesz się tego trudnego zadania?- spytał odwracając głowę w moją stronę i puszczając spokojny strumień wody
-A wiesz, chętnie. Czemu nie.- odpowiedziałam siadając na jednym z kilku krzeseł ustawionym w rzędzie tuż przy ladzie.
Oparłam się o blat czekając, aż blondyn poda mi zaparzoną kawę. Jak zawsze w takich sytuacjach siedziałam i z zaciekawieniem przyglądałam się swoim paznokciom, albo bawiłam się kosmykiem włosów zawijając go na wskazujący palec. Czułam się dziś jakoś nieswojo, mój sztuczny uśmiech zniknął niepowrotnie, a problemy powoli wracały uświadamiając mnie, że jednak dalej znajduje się w beznadziejnej sytuacji. Jednakże nie zmieniało to faktu, że czułam się obserwowana. Może to tylko moje dziwne wrażenie, ale mimo tego niepewnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Błądziłam wzrokiem po gościach, od stolika do stolika i znów, aż w końcu napotkałam to natarczywe spojrzenie.
W rogu kawiarni, przy ostatnim stoliku obok dużego okna siedział mężczyzna w dużych ciemnych okularach i kapturem na głowie. W dłoni trzymał szklankę z do połowy dopitym Latte Macchiato. Zmrużyłam oczy przyglądają się mu i próbują sobie przypomnieć czy go kiedyś widziałam. Lecz, gdy mój umysł oświadczył, że raczej nie to zbagatelizowałam jego spojrzenie i wróciłam do rzeczywistości.
Jim podał mi kubek z gorącą kawę i cukierniczkę. Wrzuciłam trzy łyżeczki cukru po czym dokładnie wymieszałam opierając się przy tym ze znużeniem o rękę. Upiłam łyk napoju, kątem oko widząc, że ciekawski znajomy wstaje i z grubego portfela wyciąga banknot. Poprawia kaptur, wsuwa dłonie w kieszeń i powoli podąża w stronę wyjścia. Dla normalnego człowieka nic w tym dziwnego by nie było- zwykły facet, przyszedł napić się kawy, zostawia na stole należną kwotę i wychodzi, a jednak dla mnie było to dość niecodzienne. Moje oczy powoli się rozszerzały, a serce dziwnie zaczęło kołatać. Zmarszczyłam brwi i wykrzywiłam usta przyglądając się mężczyźnie. Jego chód- luźny, pewny, dość charakterystyczny, który gdzieś już chyba widziałam i dodatkowo chęć zamaskowania własnej osoby. Okulary, kaptur, chusta pod szyją schowana pod szeroką i obszerną czarną bluzą. Nie widziałam jego twarzy, bo przy stoliku opuścił głowę tym samym chowając ją przed moim spojrzeniem więc nie potrafiłam określi uczuć, które właśnie ogarnęły mnie w stosunku do owego mężczyzny. Ale byłam niemalże pewna, że ten chód i pewność, która wręcz biła od jego osoby jest mi znajoma.
-Dziwny jakieś co nie?- usłyszałam pytanie Jima, powoli przekręciłam głowę w jego stronę i obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem.- Siedzi tu od ponad godziny, jakby na kogoś czekał. Zamaskowany jak na bal przebierańców. Od wejścia powiedział tylko swoje zamówienie i podziękował za nie- nic więcej.- wyjaśnił wycierając szklankę.
-Tak… Dziwny.- mruknęłam wstając.
-A ty gdzie? Nie dopiłaś kawy.- nie odpowiedziałam. Rzuciłam tylko krótkie ‘’cześć’’ i wyszłam z kawiarni. Stanęłam na chodniku tuż przed nią i rozejrzałam się. Po nieznajomym nie było ani śladu. Zniknął, rozpłynął się. Potrząsnęłam głową próbując się opanować.
-Ogarnij się.- fuknęłam na siebie w myślach. Poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam przed siebie.

***
Nerwowym krokiem szłam po zniszczonym chodniku, z każdym przemierzonym metrem te nerwy jeszcze bardziej dawały o sobie znać. W końcu po pół godzinie marszu wkroczyłam na Downing Street. Przeszłam obok kilku kamienic po czym stanęłam przed jedną z nich. Otworzyłam drzwi i weszłam do dobrze znanej mi klatki. Powolnym krokiem ruszyłam po betonowych schodach. Pierwsze piętro, drugie, trzecie… I nadeszło piąte. Stanęłam przed mahoniowymi drzwiami, przeczesałam dłonią włosy oddychając przy tym nerwowo. Zdecydowanie spotkanie z ciotką nie było czymś miłym, a przy okazji ujrzenie całej rodzinki przyprawiało mnie o mdłości… Zapukałam dwa razy i czekając aż Rachel otworzy mi drzwi przybrałam na twarz maskę determinacji i pewności siebie. Chwilę później przed moimi oczami stała cukierkowa pudernicą pod czterdziestce. Ubrana w białą obcisła sukienkę z dekoltem, z którego niemalże wypływał sporych rozmiarów biust, usta umalowane na czerwono, włosy w kolorze platynowego blondu opadały swobodnie po zbrązowiałych od solarium ramionach.
-Kogóż to moje oczy widzą?- w moich uszach rozbrzmiał się równie cukierkowy głos w dodatku przesiąknięty pogardą.
-Odpuść sobie. Wyjaśni mi kwestie dlaczego pół dnia próbowałaś się do mnie dodzwonić?- odpowiedziałam szorstko przepychając się przez próg w którym stała.
-A może tak ‘’Dzień dobry ciociu, przepraszam, że miała cię w dupie?’’- skwitowała zamykając drzwi. Odwróciłam się, stając w pozycji bojowej i obrzucając ją zimnym spojrzeniem. Kobieta zamrugała nerwowo, próbując utrzymać niewzruszony wyraz twarzy.- Chciałam cię poinformować…
-O! W końcu zawitałaś w nasze skromne progi- do przedpokoju wyszedł wysoki lekko szpakowaty mężczyzna, z charakterystycznymi w tym wieku zakolami i ‘’mięśniem piwnym’’. Odchrząknęłam nieznacznie wyczuwając tą samą nienawiść w jego głowie co przed momentem u ciotki.- Zabieraj resztę swoich szmat i papiery razem z długami po rodzince.
Podszedł bliżej, a ja dopiero teraz poczułam woń alkoholu. Skrzywiłam się i spoglądnęłam ciekawym spojrzeniem na ciotkę. Złośliwy uśmiech na jej twarzy nie wróżył nic dobrego.
-Jakie długi?- spytałam nie odrywając wzroku od blondynki.
-Widzisz, twoi rodzice wcale nie byli taką doskonałością, za którą ich masz. Twój ojciec, a mąż mojej cholernej siostry bardzo lubił się zabawić. Rozrzucał pieniądze na lewo i prawo…
-Twoja siostra też była niezłym ziółkiem. Pakowała się każdemu do łóżka. Wiesz, że najbardziej lubiła wysokich, szczupłych mężczyzn  grubym portfelem?- zwrócił się do mnie odpalając papierosa. Poczułam jak krew w moich żyłach się gotuje, a moje nerwy są na skraju wytrzymania.
-Do rzeczy…- skwitowałam przez zaciśnięte zęby.
-Nie zrozumiałaś? Zabieraj to co należy do ciebie i spadaj stąd- usłyszałam ochrypły głos wujka.- Razem z długami moja droga. One też należą do ciebie.- zamrugałam powiekami, oddychając powoli, aby uspokoić wybuch, który zbliżał się z każdym słowem jeszcze bardziej.
-Z tego co mi wiadomo wszystko zostało wam przypisane. Dom, który sprzedaliście, meble, pieniądze i… Długi tak samo.- odpowiedziałam ze złośliwością uśmiechając się.
-To byli twoi rodzice Ivette nie nasi.- wtrąciła ciotka
-Owszem. Ale to wy pozbawiliście mnie wszelkich praw do czegokolwiek, do dziedziczenia. Zabraliście mi zarówno dzieciństwo, bezpieczeństwo jak i własny kąt. Także nie widzę tu problemu.- poprawiłam kaptur swetra i omijając ciotkę podeszłam do drzwi.
-Nie odwracaj się do mnie plecami jak do ciebie mówię i nie tym tonem smarkulo- poczułam na ramieniu mocny uścisk męskiej dłoni. Odwróciłam się w stronę przygrubego wujka z wściekłością w oczach.
-Puść mnie…- wysyczałam zaciskając z każdą sekundą coraz mocniej szczękę.
-Masz spłacić te długi jasne?! To twoi rodzice zadłużyli się na prawie sto tysięcy funtów i nie interesuje mnie jak to zrobisz!- zaśmiałam się złośliwie przyglądając się wściekłej twarzy wuja. Szarpnięciem wyrwałam się z jego uścisku.
-Powiedziałam, że uzyskaliście wszystko i nawet bez mrugnięcia okiem pozbawiliście mnie jakichkolwiek perspektyw na życie. Wyrzuciliście mnie w dzień osiemnastych urodzin zza drzwi z kilkoma szmatami. Pławicie się w dostatku więc spłacicie te długi bo ja umywam ręce. Wasze pieniądze, wasza sprawa, wasze długi- odpowiedziałam chwytając za klamkę drzwi i naciskając ją. Wychodząc poza próg usłyszałam jeszcze krzyk ciotki.
-Pozwę cię do sądu!
-Albo jesteś na tyle głupia, albo po prostu udajesz.- dodałam przystając na schodach- Skoro zostałam wydziedziczona, porzucona przez was- prawnych opiekunów, którzy zgarnęli wszystko co należało się mi to żaden sąd nie zmusi mnie do spłacania czegokolwiek po rodzicach.- skończyłam zdanie i nie zwracając na protesty i wrzaski wujostwa zeszłam na dół. Stanęłam przed kamienicą szukając w torebce swoich Viceroy. Z zadowoleniem wyciągnęłam jedną białą rurkę ze srebrnej paczki i odpaliłam.
-No tak Ivette, ty kretynko. Całe życie masz do chrzanu, dodatkowo umierasz z dnia na dzień i jeszcze palisz co przybliża cię do śmierci.- mruknęłam do siebie kręcąc głową z dezaprobatą oraz podziwem dla własnej głupoty. Ruszyłam wąskim chodnikiem zostawiając problemy rodzinne w domu wujostwa. Na samą myśl uśmiechnęłam się triumfalnie.

‘’-Chociaż to udało mi się wygrać.’’


*** 
‘’Czasem miałam wrażenie, że naprawdę cały świat jest nastawiony do mnie wrogo. A nieszczęścia mnie uwielbiają. Bo co zdążyłam pokonać jedno, zaraz na mojej drodze pojawiało się następne. Taka zgryźliwość i wredność losu.
Podążając wolnym, spacerowym tempem w kierunku domu przez głowę przebiegła mi myśl o owym mężczyźnie. I wiesz, dopiero teraz, w tym właśnie momencie skojarzyłam go sobie z Tobą. Co oczywiście zaraz zbagatelizowałam, bo przecież ten pomysł był niedorzeczny. Co Ty mógłbyś robić w Londynie, dodatkowo w kawiarni, której pracowałam? Przecież takie przypadki się nie zdarzają. Mogłeś odwiedzić każdą z tysiąca kawiarni, ale akurat moją?
Jednak ten mój jakże genialny pomysł nie chciał zostać zapomniany, a serca na samą myśl o Tobie i tamtym wieczorze sprzed ponad dwóch miesięcy zaczynało bić szybciej. Co było dziwnym zjawiskiem dla mnie, wręcz nie pojętym.
Wróciłam do domu, gdzie jak zawsze powitała mnie głucha cisza, a samotność i niemoc znów wróciły rozrywając mi niemalże serce. Chciałam być silna, chciałam walczyć, a jednak codziennie brakowało mi na to odwagi i pewności. Chciałam udowodnić sobie, a być może Tobie, że potrafię, że uratowanie mnie nie równało się z tym, że jednak w ten czy inny sposób spróbuje pozbawić siebie życia… Przecież tyle razy powtarzałeś mi, abym walczyła o samą siebie, o lepsze jutro…
Pamiętam wiele sytuacji, w których ja zaczynałam wariować, a Ty zachowywałeś zimną krew. Patrzyłeś na wszystko cierpliwym spojrzeniem i stoickim spokojem, mimo tego, iż byłeś podobnym nerwusem do mnie. Denerwowałeś się najbardziej w momentach, gdy coś nie szło po Twojej myśli, ale jednak zawsze potrafiłeś się uspokoić i spróbować jeszcze raz. Czego jak wręcz nie umiałam. Gdy coś mi nie wychodziło- odpuszczałam zrezygnowana, a wtedy pojawiałeś się Ty i raptem wszystko wracało na prawidłowe tory. Do dziś dnia nie wiem jak to robiłeś.
Zawsze powtarzałeś, że jestem Twoją doskonałością, że Bóg zesłał mnie po to, aby dopełnić wszystko w Twoim życiu co wywoływało u mnie salwę śmiechu. Bo jak to, ja doskonałością? Nigdy w życiu, przecież ja nawet w połowie nie byłam doskonała. Powtarzałam Ci to za każdym razem, a Ty za każdym razem uparcie trwałeś przy swoim.
Także tamtego wieczora zasiadłam samotnie z butelką dobrego wina, które kupiłam po drodze i o dziwo wypiłam całą. Wiedziałam, że to nie służy mojemu zdrowiu, ale nie widziałam innego wyjścia. Upić się, zapomnieć o problemach i pójść spać. To był mój plan, który co do joty zrealizowałam.
Później pamiętam tylko Twoją twarz i tamtą noc, przez którą obudziłam się z krzykiem i kroplami potu na czole. Do rana już nie zmrużyłam oka co równało się z tym, że na wpół śpiącą wyszłam o ósmej do pracy.
Później, po tej dniu i nocy nie liczyłam już na nic dobrego. I jak się okazała- miałam rację. Z każdym dniem było gorzej, aż do tego jednego momentu…

Ich seh dich weinen
Und keiner wischt die Tränen weg
Ich hör dich schreien
Weil die Stille dich erstickt
Ich fühl dein Herz
Es ist einsam so wie du
Lass dich fallen
Mach die Augen zu’’
________________________________________________________________
Alice Morrison- kochana uwielbiam Cię! Cóż mogę więcej? Po takich słowach, komentarzach pod każdym z rozdziałów. <3
Ka- dobra, dobra! Rozumiem, nie musisz mi grozić :D. Ale pozwól, że zrobię ze swoją bohaterką co będę chciała. Nikt nie powiedział jeszcze, że będziecie płakać przy tej historii ;). Albo w sumie… Niemniej jednak nie mam na razie zamiaru uśmiercać Ivy. Rozumiem, że imię jest Ci bliskie, a ja poznałam się z nim dopiero przy Twoim opowiadaniu ;). I chyba nie obraziłaś się, że ‘’pożyczyłam’’ je sobie? Jest naprawdę ładne :D. Masz rację, że nasze bohaterki zazwyczaj sądzą, iż więcej do żadnego spotkania z Tomem nie dojdzie. A tu zawsze taki żart od losu :D.
Gucia- wiem, że mnie nie lubisz bo mnie kochasz i nie musisz się do tego przyznawać bo ja o tym wiem. Ha! :D. Zrewanżowałam się co do Twojej rozmowy Till z Tomem. Poza tym… Kocham Cię mój artysto! I dziękuje za wszystko <3
Ella Braun- cieszy mnie każdy Twój komentarz i każda wiadomość na FB. W ogóle cieszę się, że Cię mam <3. Co do krótkiego ‘’cześć’’ Tomasza to z czasem sama się dowiesz czym miało to drugie dno ;).
Dee- na to w jaki sposób się spotkają po raz drugi będziesz musiała trochę jeszcze poczekać ;). Taka troszkę złośliwa ja. Ale jednak nie lubię wiązania moich bohaterów już w początkowych rozdziałach. Kocham Twoje komentarze i nie ukrywam, że na Twój czekam zawsze niecierpliwie. Wiesz czemu? Bo są cudowne i ukazują emocje, które masz w sobie po przeczytaniu moich wypocin. Zawsze po prześledzeniu nowego nie potrafię oderwać od niego wzroku ;). I z wielką chęcią przeczytam to co napisałaś Ty w swojej historii. Jak znajdę chwilkę czasu nadrobię wszystko. I najmocniej przepraszam, że nie byłam z Tobą od początku Twojego opowiadania <3.

9 komentarzy:

  1. Się wzruszyłam już przy samej dedykacji..! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, no ładny mi żart od losu xD Oczywiście możesz robić z nią co chcesz, na własna odpowiedzialność! :D Ech... To było za krótkie moja Droga!
      Przez chwilę się bałam, że te długi naprawdę na nią spadną. Na szczęście oszczędziłaś jej tego, uff... ale za to co za popieprzona rodzina, Bożesz Ty mój... Dobrze, że Ivy trzyma się od nich z daleka. Powinna jednak zacząć bardziej o siebie dbać.. czy ona w ogóle nie powinna jakoś się leczyć..? Ty naprawdę chcesz ja zabić ;c czuję to! ;(( Będę nieszczęśliwa. Będę przeżywać to całe opowiadanie xd
      Ja w ogóle chcę więcej :D Jestem rozwydrzona czytelniczka xD Marudzę i ciągle czegoś chcę, jak Ty to znosisz xd
      Dobra, czekam na 3! Jestem pewna, że się znowu spotkają xd Tak tajemniczo zakończyłaś ten odcinek! Naprawdę to nieładnie. Czuję niedosyt! I jak mam z tym żyć? ;c
      Echh... Dużo weny, żebyś jak najszybciej opublikowała kolejny <3

      Usuń
  2. Coz...swietne.
    Noswietne i tyle !
    Ten zamaskowany typek to Tom nie xd ? To na pewno on :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Zaskoczyłaś i to bardzo. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Ivy i jej historię, ale teraz stwierdzam, że miałaś racje co to swojego pomysłu. Padam przed tobą na kolana! Ubóstwiam cię wiesz? Pewnie, że wiesz, mówię ci to przynajmniej kilka razy dziennie, ale to nie zmienia faktu, iż strasznie ci zazdroszczę tego co siedzi ci w głowie, bo ten mały chochlik jest boski i pielęgnuj go :) :*

    OdpowiedzUsuń
  4. W tej dziewczynie jest tyle emocji, że sama nie wiem, jakim cudem ona jeszcze żyje! Nie no, nie chcę się nabijać z jej sytuacji, bo to nie o to chodzi, ale... Kurcze. Podziwiam Ivy, że byłam w stanie znieść takich wujków. Wyrok, jaki postawiła przed nią klinika nie jest prosty, a oni jeszcze bardziej to wszystko komplikują. Długi? Serio..? Ona ma już wystarczająco dużo problemów... Ludzie to kanalie, no naprawdę...
    I jeszcze ten tajemniczy facet z kawiarni. Okej, wszyscy dobrze wiemy, że to Tom, tylko zastanawia mnie jedno: czemu obserwował ją przez ponad godzinę, a potem tak po prostu wyszedł...? Co raz bardziej ciekawi mnie fakt, w co on gra...
    Zaintrygowałaś mnie jeszcze mocniej, więc czekam niecierpliwie na trójeczkę! A swoją drogą miło, że dodajesz w mniej więcej równych odstępach czasowych :)
    Buziaki niunia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja kochana ! <3 jak zawsze świetnie, jak zawsze idealnie w każdym calu gratuluje Ci pomysłowości i tak twórczej weny. Mam nadzieje, że na tym nie pozostaniesz i będziesz pisała jeszcze więcej !
    Dziękuję za przemiłą odpowiedź <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam wrażenie, że dzisiejszy komentarz nie będzie tak dobry, jak pozostałe...
    Czasami na pozór szczęśliwe osoby są tymi najbardziej samotnymi, tymi co zmagają się z trudnościami życiowymi, tymi co popadają w nałogi. Każda osoba taka jak Ivette ma w pewnym momencie dość, chce przestać wreszcie udawać kogoś, kim się nie jest. A ludzie są ślepi, nie dostrzegają tego, jak bardzo potrafimy być niezadowoleni z życia. Tak naprawdę to oni nawet nie chcę tego widzieć, wolą żyć w niewiedzy i płowić się w błogim stanie, w bańce, którą sobie stworzyli i za nic nie chcą jej przebić. Iv jest interesującą bohaterką, z pewnością nietuzinkową. Widać, że stara się jakoś przyswoić do siebie informację, że jest chora, a nawet w pełni ją akceptuje, co jest niezwykle trudne w takich sytuacjach. Pracuje w kawiarni, nie ukrywam sama mogłabym w takim miejscu pracować, mimo tego, że nienawidzę smaku kawy. A o ile nienawidzę jej smaku, to ubóstwiam jej zapach, te świeżo zmielone ziarna, mogłabym to wąchać przez całe życie i w ogóle by mi się to nie znudziło. Jeszcze jakby w pobliżu był cynamon i bita śmietana, to byłabym w niebie. Naprawdę. Już samym opisem Maddi mnie zachwyciłaś, takie postacie są moimi ulubionymi. Czerwone, nastroszone włosy, tatuaże, a do tego wszystkiego niesamowity charakter. Tak, zdecydowanie będzie jedną z moich ulubionych bohaterek w Twoim opowiadaniu. W ogóle to bardzo sympatyczni ludzie pracują w kawiarni; Jim, Mad oraz Iv. Idealnie dopasowująca się gromadka, ale coś mi się czuje, że jeszcze jest tam kilka osób i właśnie tam jest, ta upierdliwa duszyczka. Teraz jestem już niemal pewna, że zamaskowany koleś, siedzący w kącie to Kaulitz. Pytanie tylko; który? Opis wskazuje na Toma, ale przecież z nimi to wszystko jest możliwe. Może Tom wysłał Billa na zwiady? Znaczy to nawet do tego nie pasuje, bo przecież żaden z nich nie wiedział, gdzie Iv pracuje. Chyba, że... Nie, to niemożliwe, chociaż nic nie wiadomo, wszystko jest możliwe w opowiadaniach, a ja przecież nie wiem co tam siedzi w Twojej głowie. Dlaczego w rodzinach zawsze muszą być osoby, które starają się zrzucić na nas swoje problemy? Nigdy tego nie pojmę, długi to poważna sprawa, a wujostwo Ivette najwyraźniej sobie z nimi nie radzi i chcą wszystko zrzucić na kruche barki dziewczyny, nie podoba mi się to. Bardzo mi się to nie podoba. Nie dość, że jest chora to jeszcze chcą ją po sądach ciągać, może się to źle dla nich skończyć. Przecież sprawa od razu jest wygrana dla Iv, nie ma szans, żeby przegrała. Chociaż, znając życie, wszystko może się zmienić, teraz prawie każdy bierze łapówki, więc... Trudne czasy nastały, a nie każdy jest w stanie się w nich odnaleźć. Cóż, nie pochwalam pomysłu palenia papierosów, ale można w jakiś sposób wszystko odreagować. Także nie będę tego negować, mam tylko nadzieję, że ona nie robi tego regularnie. Wszystko w stonowanych ilościach nam nie zaszkodzi.
    Sama nie lubię, kiedy bohaterowie spotykają się od razu i akcja potem dzieje się w zaskakująco szybkim tempie. Dlatego też poczekam na ich moment. Jejku... dziękuję za tyle miłych słów, nie miałam pojęcia, że ktoś może tak odbierać moje komentarze. Hey, nie przepraszaj, przecież nic się nie stało. Na każdego przychodzi czas, teraz Twoja kolej.
    Czekam na ciąg dalszy i dużo weny Ci życzę! :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze, że Ivy nie dała sobie w kaszę dmuchać w sytuacji z wujkiem i ciotką! Teraz wszystkie długi jej rodziców to tylko i wyłącznie ich sprawka. Dobrze im tak! Może to ich czegoś nauczy, choć szczerze wątpię, ale jakaś nadzieja zawsze jest!
    Zaintrygował mnie Tom w tej kawiarni. Niby ją obserwował i pewnie poznał, ale jednak nie podszedł. Ciekawe, co on knuje... Pewnie tego dowiemy się w trzecim rozdziale :).
    Uwielbiam te Twoje wtrącenia kierowane do Toma! To wszystko układa się w idealnie logiczną całość i czekam na kolejny odcinek!

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobrze, że przeglądam czytane blogi kilkukrotnie, bo często zapominam zostawić komentarz, tak jak tutaj ;) Uwielbiam czytać to, co wyszczególnione kursywą, te jej wspomnienia... Wydają mi się takie realne, jakby pisała je dziewczyna, która naprawdę była w związku z Tomem. To, jak został on wykreowany w Twoim opowiadaniu jak najbardziej do mnie przemawia. On jest przecież taki dobry, najlepszy, najukochańszy! :D A fragment o jego opanowaniu w nerwowych sytuacjach, o tym jak się nie poddawał, tylko próbował od nowa... Boski. Dobra, przyznam, że widziałam tutaj siebie XD Ja taki nerwus, "nie umiem, nie robię tego", a Tom spokojnie i nad wyraz czule tłumaczy mi jak to zrobić. Czyż on nie jest idealny? Hahaha :D

    OdpowiedzUsuń