Witam wszystkich i dziękuje za tak motywujące komentarze pod ostatnim rozdziałem ;).
Jak widzicie po dłuższym czasie znów wracam do Was z nowym rozdziałem, który mam nadzieję, że się spodoba. Dziś nie będzie odpowiedzi za co najmocniej przepraszam. Po prostu chcę oficjalnie Wszystkim podziękować, za to, że są tu ze mną, Tomem i Ivette.
Jak widzicie pojawił się nowy szablon, który jest oczywiście zasługą kochanej Guci, której ogromnie dziękuje <3
Także bez dłuższej przemowy zapraszam serdecznie na rozdział 4! :D
***
‘’ I woke up in a dream today
To the cold of the static and put my cold feet on the floor
Forgot all about yesterday’’
To the cold of the static and put my cold feet on the floor
Forgot all about yesterday’’
Tej nocy nie spałam prawie wcale. Po
wizycie u lekarza po prostu zamknęłam się w swoim pokoju i zakryłam marność
kołdrą oraz wszelkimi poduszkami jakie miałam. Chciałam zasnąć jak najszybciej,
aby rano obudzić się ze świadomością, że to wszystko było tylko sennym
koszmarem. Kręciłam się z boku na bok, błądziłam po całym łóżku, niemalże
wierciłam na środku dziurę, tym samym skopując blado niebieskie prześcieradło.
Zakrywałam się po sam czubek głowy, po to aby za chwilę odrzucić kołdrę na
koniec posłania. Chowałam twarz w miękkich poduszkach pozwalając łzą wsiąkać w
niej i pozostawiać mokre, ciemne plamki. Pierwsze kilka godzin po powrocie były
naprawdę istną katorgą. W końcu Morfeusz okazał się łaskawy i zasnęłam.
O równej godzinie
4.00 obudził mnie czyjś krzyk. Zerwałam się jak poparzona, z ogromną gulą w
gardle. Ze strachem w oczach i ściskając w dłoniach materiał zielonej pościeli
rozglądałam się nerwowo po pomieszczeniu czekając na kolejny krzyk. Ale on nie
nadchodził. I po dłuższej chwili siedzenia bezruchu w ciszy zdałam sobie
sprawę, że to był mój krzyk. Dopiero teraz zauważyłam chłodne krople potu,
które spływały po moim karku i czole, drżące dłonie oraz szybkie bicie serca,
które z każdym uderzeniem wracało do własnego, powszechnego rytmu. Odetchnęłam
głęboko trzy razy nim postawiłam stopy na miękkim chodniku. Kolejne trzy nim
zapaliłam światło nocnej lampki, i kolejne zanim wstałam… I jeszcze kolejne.
Czułam się zagubiona… Czułam jak ściany zaczęły mnie przygniatać, jak mój cień
staje się obcy. Czułam się niebezpiecznie we własnym domu. To było chore. To
było jak paranoja… Popadałam w paranoję. Bałam się postawić kolejny krok tak
jak dziecko boi stanąć boso przy łóżku, z pod którego miałby wypełznąć ogromny,
obrzydliwy potwór. Bałam się wszystkiego. Każdy szelest, każde stuknięcie,
trzeszczenie powodowało u mnie znieruchomienie i napięcie mięśni. Miałam
wrażenie, że przy badaniach się pomylili. Ja nie powinnam umierać z powodu
białaczki. Ja choruje na depresję, na schizofrenię, popadam w obłęd.
Machinalnie podeszłam
do drzwi balkonowych po drodze łapiąc paczkę papierosów. Postawiłam gołe stopy
na chłodnych kafelkach, a lekki wiatr z muskał moje ciało. Poprawiłam ulubioną
szarą koszulkę, sięgającą do połowy ud na grubych ramiączkach i odpaliłam jedną
z kilku białych rurek znajdujących się w paczce. Zaciągnęłam się mocno po czym
zaczęłam kaszleć. Zamrugałam oczami, ocierając przy okazji łzy. Momentalnie zgasiłam papierosa w
popielniczce i kręcąc z niesmakiem głową przysiadłam przy ściance balkonu.
Objęłam rękoma zdecydowanie chude nogi, a policzek oparłam o kolana.
‘’ Love me like you
do, like you do
Hold me tight and don't let go
What am I to do? When you love me like you do
Like you do, hold me tight and don't let go…’’
Hold me tight and don't let go
What am I to do? When you love me like you do
Like you do, hold me tight and don't let go…’’
***
Cały tydzień spędziłam
na kanapie przed telewizorem. Jedyne czynności to był bieg do łazienki, kuchni
i z powrotem do salonu. Nie powiedziałam nikomu o niczym. Poza tym- nie
miałabym nawet komu. Byłam zamknięta we własnym świecie, odizolowałam od siebie
wszystkich, wyznaczyłam granicę między sobą, a innymi. A w momencie, gdy ktoś
przekraczał tą ścisłą granicę wpadałam w szał. Nikt nie miał prawa znaleźć się
w moim życiu bez mojego pozwolenia. Bo tak czułam się bezpiecznie. Czułam, że
chociaż w małej ilości mam kontrolę nad własnym życiem. Dlatego też
egzystowałam w samotności. Balansowałam między zdrowym rozsądkiem i urojeniami,
a brutalnym, realnym światem.
Wyłączyłam telefon
zaraz po napisaniu do Mad sms ‘a, aby poinformować ją, iż biorę sobie wolne.
Zgasiłam laptopa, drzwi zamknęłam na cztery spusty i zakopałam się pod kocem i
poduszkami. Sądziłam, że tydzień w samotności, całkowitym zamknięciu oraz bez
kontaktu z otoczeniem w jakiś cholerny, nieznany sposób mi pomoże. Choć tak
naprawdę te dni przyniosły mi o wiele więcej łez, cierpienia, poczucia
bezsilności, nie przespanych godzin i uszkodziły moją i tak zniszczoną już
psychikę jeszcze bardziej.
Leżąc kolejny dzień
przed popularnym źródłem wszelakich informacji z całego świata nie robiłam nic
nadzwyczajnego. Przełączałam z kanału na kanał, aż w końcu zdecydowałam się
pozostawić na jednym z wielu programów informacyjnych. Zrzuciłam z siebie koc,
a na ciele momentalnie poczułam chłód panujący w domu. Skrzywiłam się
nieznacznie chwytając za puchowy szlafrok. Stopy wsunęłam w ciepłe, miękkie
kapcie i ruszyłam do kuchni w celu zrobienia chyba piątej tego dnia herbaty.
Nim jednak zdążyłam zrobić chociaż krok, moją uwagę przykuł głos dziennikarza,
a bardziej sprawa, o której informował świat.
‘’Dobry wieczór Państwu.
Wszyscy znamy tych czterech młodych
mężczyzn. Nikomu nie trzeba ich przedstawiać. W bardzo młodym wieku zawojowali
świat swoim stylem i muzykom. Po ogromnych sukcesach ślad o nich niemalże
zaginął. Z nieoficjalnych źródeł wynika, iż niemiecki boysband Tokio Hotel już
na dobre zakończyło karierę.
Plotka powoli sama zaczyna się
potwierdzać. Główni zainteresowani, czyli bliźniacy Bill i Tom Kaulitz nie
komentują tego, ani nie rozwiewają niepewności swoich fanów. W ostatnim
wywiadzie popularny wokalista potwierdził, że mają parę problemów między sobą i
między innymi dlatego wraz z managerami i resztą zespołu podjęli taką decyzję.
W chwili, gdy Bill został spytany czy są to problemy rodzinne, niepewnie
pokiwał głową dodając, iż pogubili się trochę wraz z bratem i, że mają ciężką,
napiętą sytuację.
Jakby tego było mało dwa dni temu
gitarzysta zespołu- Tom był widziany na lotnisku w Berlinie z kilkoma
walizkami. Następnie w samotności zameldował się w jednym z luksusowych hoteli.
Co oznaczałoby, że problemy między braćmi są dość poważne.
….’’
Zastygłam wpół kroku,
a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, gdy na ekranie telewizora ujrzałam jego
przystojną twarz ukryta za wielkimi, czarnym okularami. Przysiadłam z powrotem
na kanapie i z kubkiem w ręku bezkarnie przyglądałam się mu do chwili, aż nie
zniknął z ekranu.
Był smutny. Widziałam
to, mimo iż tak dobrze próbował ukryć ten fakt. Schudł od tamtej pamiętnej
nocy, był tak blady, że nie odróżniałby się od ściany. Przymknęłam oczy ciężko
wzdychając. Wspomnienie jego czekoladowych, magnetycznych tęczówek wróciły i
odpiły się ode mnie głośno. Wyobraźnia podsunęła mi te oczy tyle, że w nich
brakowało już iskier. Tego indywidualnego blasku, tej pewności siebie.
Cierpiał, był nieszczęśliwy, a ja nie byłam w stanie nic zrobić. Choćbym nie
wiem jak tego pragnęła. A przecież tego chciałam. Chciałam uratować go od
cierpienia, ocalić przed samotnością, osłonić go przed bólem.
‘’Ci, którzy najczęściej się śmieją są
najbardziej samotni, a ich ciała są dowodem cierpienia.’’
***
Pamiętam te chwile, gdy było mi źle.
Wtedy wchodziłeś po cichu do naszej sypialni i bez pytania o zbędne ceregiele
zamykałeś mnie w swoich silnych ramionach, a usta miażdżyłeś najsłodszym
pocałunkiem. Takim, który odbierał aż oddech. I wiesz, przy Twojej obecności
problemy znikały. Taka magia, paradoks, który zawsze towarzyszył mi, gdy byłeś
obok.
Spytałeś kiedyś, która chwila była
najpiękniejszą w moim życiu. Nie potrafiłam Ci odpowiedzieć, bo każda z nich
była jedyna, niepowtarzalna, najcudowniejsza w każdym detalu. Ale wiem jaka
była najgorsza. Ta w której nasze palce nie splatały się, ta w której nie
czułam Twojego zapachu, ta w której nasze oczy nie patrzyły na siebie. Te
chwile były najgorsze i w nich umierałam każdego dnia.
***
Był majowy ciepły dzień, a ja postanowiłam w końcu wyjść
na dwór. Odetchnąć świeżym, kalifornijskim powietrzem. Przechadzałam się po
parku, będąc myślami oczywiście w całkiem innym świecie. Od ponad dwóch
miesięcy próbowałam robić masę rzeczy, aby nie myśleć, że choroba zżera mnie od
środka z każdą chwilą… I po raz kolejny stwierdziłam, że bez potrzeby ten
tydzień spędzałam w samotności. Wpędzałam się w jeszcze większą depresję. Cóż, nie zawsze mi się wszystko udawało. Ale
przynajmniej próbowałam! To też jedna z wielu cech…? Możliwości? Których mnie
nauczyłeś.
Usiadłam pod jednym z
cudownie zielonych i pachnących drzew, oparłam się o nie plecami i wyciągnęła z
jasno brązowej torebki błękitny pamiętnik. Jedyny przyjaciel, który znał każdą historię mojego życia, a żadnej nigdy
nikomu nie wyjawił.
‘’Drogi pamiętniku
…’’
I na tym się
skończyło moje pisanie. Zagryzłam zębami długopis i pokręciłam nieznacznie
głową. Miałam w sobie tyle dobrych i złych emocji, tyle wspomnień, tyle pytań,
niesprawiedliwości, bólu, które mieszając się nawzajem powodowały kompletny
chaos i bezradność. Czułam się z tym wszystkim osamotniona co w rzeczywistości
było prawdą. Miałam nieodparte wrażenie, że nawet gdyby ktoś usiadł obok i
spytał co się dzieje nie byłabym w stanie obrać całej historii w słowa. A
dodatkowo w składzie wspomnień przelatywał mi obraz jego twarzy. Co było już
nie do zniesienia. Tego wszystkiego było za dużo jak na jedną osobę. Powoli nie
dawałam już sobie rady. Powoli odpuszczałam wszystko.
I zapewne odpuściłabym nawet samą
siebie, gdyby nie Ty.
Oparłam głowę o konar
drzewa, przymknęłam powieki i głośno westchnęłam. Spokój i cisze przerwał czyjś
zrozpaczony głos, który ewidentnie kogoś nawoływał. Otworzyłam jedno oko, przy
drewnianej ławce stała wysoka, szczupła blondynka. W jednej drżącej dłoni
trzymała telefon komórkowy, a drugą co chwilę ocierała mokre od płaczu
policzki. Przez głowę przeleciała mi myśl, że jednak nie jestem sama w tym
beznadziejnym świecie, że nie tylko dla mnie los jest złośliwy. No ale jak na
prawdziwą egoistkę przystało wzruszyłam tylko ramionami i wróciłam do
poprzedniego zajęcia. Cóż mogło mnie obchodzić dlaczego owa dziewczyna zanosi
się tak płaczem? A mną ktoś się zainteresował?
I nagle zdałam sobie
sprawę, że przecież tak. Pojawił się ktoś w pewnym momencie, na chwilę w moim
życiu, aby wyciągnąć pomocną dłoń. Ktoś kto usilnie chciał mnie uświadomić, że
mimo wszelkich przeciwności losu życie jest piękne. Ktoś obcy, ktoś kto
powinien być obojętny, a jednak pomógł. Więc dlaczego ja mam być obojętna?
Dlaczego nie miałabym służyć pomocą dla kogoś kto jej potrzebuje?
Chwyciłam zeszyt,
torebkę i pośpiesznie wstałam, aby kilka kroków później stać przy zrozpaczonej
blondynce.
-Przepraszam, co się
stało? Mogę jakoś pomóc?
-Tak. Nie widziałaś
może takiej malutkiej dziewczynki? Blond włoski, niebieskie oczy, drobna,
szczuplutka. Miała na sobie różowy sweterek, czarne spodenki i białe adidaski?-
przyglądałam się jej uważnie. Była naprawdę bardzo ładna. Idealne rysy twarzy i
lekko wystające kości policzkowe, ciemno-niebieskie oczy w kształcie migdałów,
podobne do moich tyle, że różnił je kolor. Włosy długie, proste i połyskujące w
promieniach majowego słońca, szczupła figura, zadbane dłonie z paznokciami
pomalowanymi na krwistą czerwień i kilka ozdób na ciele, które świetnie
współgrały z jej ubiorem. Nawet rozmazany makijaż nie rzucał się tak w oczy,
nie odejmował jej uroku.
-W sumie jest tu dużo
dzieciaków, ale takiego malucha tu nie widziałam- odparłam cierpko. Naprawdę chciałam
jej pomóc. Chciałam powiedzieć ‘’tak! Widziałam! Pobiegła tam.’’ co oczywiście
nie było możliwe, gdyż żadna dziewczynka w różowym sweterku koło mnie nie
przechodziła. Więc nie była wstanie w żaden sposób pocieszyć stojącej obok
kobiety.
-Matko! Moja biedna
Mirabell, moja malutka córeczka. Co ja teraz zrobię? Jestem wyrodną matką.-
stałam w bezruchu i patrzyłam na nią. Przysiadła na ławce i schowała zapłakaną
twarz w szczupłych dłoniach. Chciałam jej pomóc, no ale cóż mogłam zrobić w tym
momencie?
- Na pewno tak nie
jest. Mała po prostu gdzieś się zagubiła i zapewne boi się tak samo jak ty.
Jeśli chcesz to poszukamy jej razem.- wykrztusiłam z siebie, poczym
zastanowiłam się czy na pewno to mój głos, czy to ja powiedziałam? Ale
wyglądała na to, że tak. Blondynka uniosła na mnie swój wzrok, była chyba
jeszcze bardziej zdziwiona niż ja.
-Naprawdę? Pomożesz
mi?- spytała patrząc na mnie z nie dowierzaniem. Ja tylko na znak zgody kiwnęłam
z lekkim uśmiechem głową.
Wtedy pomyślałam sobie ‘’Boże, czy w tym Londynie
nie masz już osób skorych do pomocy? Każdy jest zapatrzony tylko w samego
siebie?’’. Co oczywiście nie usprawiedliwiało mnie samej za to, że
najzwyczajniej w świecie byłam gotowa ją olać. Choć sama uparcie uczyłam Cię,
że warto i powinno pomagać się bliźnim. No ale to chyba też zrozumiałam dopiero
przy Tobie. Dziwna ze mnie osoba nie sądzisz? Składam się z sprzeczności.
Czasem w ogóle mam wrażenie, że powinnam nazywać się Ivette Sprzeczna
Skomplikowana Morrison. No ale cóż mogę
na to poradzić… Jestem jaka jestem, a Ty podobno za to mnie kochasz.
***
Chodziłam po tym
parku od dobrej godziny z upartością wymalowaną w oczach. No ale nie ukrywając-
z każdą chwilą ta determinacja ulatywała ze mnie. W moich wyobrażeniach
znalezienie małej dziewczynki było prostsze niż w rzeczywistości. Gdy właśnie
miałam z bezradności wrócić w umówione z blondynką miejsce coś różowego mignęło
mi przed oczami. Potrząsnęłam głową i żwawo ruszyłam w tamtą stronę, gdy ni
stąd ni zowąd przede mną wyrosła jak spod ziemi malutka, drobna blondyneczka.
-Przepraszam
panią. Widziała pani może gdzieś moją mamusie?- poczułam jak dziecięca dłoń
zaciska się na mojej koszuli w czerwoną kratę. Uśmiechnęłam się ciepło do małej
i ukucnęłam, aby mieć lepszy kontakt wzrokowy.
Dziewczynka była
naprawdę przesłodka i wystraszona. Blond loczki opadały na jej drobniutką
buzie, a z dużych niebieskich oczu spływały łzy. Natomiast różowy sweterek
dodawał jej uroku. Stwierdziłam, że mała Mira jest bardzo podobna do swojej
mamy.
-Ty na pewno
jesteś Mirabell prawda?- spytałam odgarniając niesforne kosmyki z jej
twarzyczki. Dziewczynka tylko pokiwała niepewnie głową.- Twoja mamusia bardzo
się o ciebie martwi. Szuka cię po całym parku.
-A wie pani
gdzie jest mamusia?
-Chodź-
uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i wzięłam małą na ręce, która od razu wtuliła
się w moją szyję.
Dzieci są tak ufne. Potrafią obdarzyć
zaufaniem każdą napotkaną osobę. Wpatrują się swoimi oczkami w ciebie z taki
oddaniem. I to jest piękne. Że w tych czasach, gdzie człowiek biegnie za
pieniądzem nie zwracając uwagi na nic, to dzieci potrafią sprowadzić nas na
ziemię. Pokazać co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu, udowodnić, że nawet
najmniejsza rzecz potrafi cieszyć. To my dorośli powinniśmy się uczyć od nich
jak żyć, aby być szczęśliwym. Bo tak naprawdę świat i życie są banalnie łatwe,
tylko my ludzie za wszelką cenę sobie je utrudniamy. Czasem nawet nieświadomie.
***
-Mirabell! Och
kochanie, nigdy więcej nie odchodź od mamy- odstawiłam małą Mire tam gdzie jej
miejsce- czyli w ramionach mamy. Zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy stałam i
wpatrywałam się jak w oczach dziewczynki ustępuje strach robiąc miejsce radości,
a po parku rozchodzi się jej dziecięcy śmiech. Mama objęła ją mocno całując
każde miejsce na jej drobnej twarzyczce, każdy jej ruch, każde słowo było
przepełnione miłością. A mi na twarz mimowolnie wpłynął szeroki uśmiech.
‘’ Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały
świat.’’~ J. Korczak
-Jak mam ci
dziękować?- usłyszałam w zamian. Uniosłam brwi w górę dając do zrozumienia, że
nie wiem o co chodzi. Przecież nic takiego nie zrobiłam.
-Nie trzeba.
Przecież to nic wielkiego. Cieszę się, że mała jest już przy tobie-
odpowiedziałam bez wahania.
-Chociaż daj się
namówić na kawę i ciastko- namawiała blondynka. Widząc, że raczej nie przyjmie
odmowy, uśmiechnęłam się tylko kręcąc z rozbawieniem głową.- Khatrin, ale mów
mi Kat. Miło mi.- dodała wyciągając szczupłą dłoń w moją stronę.
-Ivette.
Resztę
popołudnia spędziłam w towarzystwie małej Mirabell i Kat przy czym naprawdę
świetnie się bawiłam. W kawiarni znalazłyśmy miejsce przy dużym oknie, a mała
od razu poleciała się bawić na mini plac zabaw, który składał się z plastikowej
zjeżdżalni, dwóch huśtawek i kilku innych równie plastikowych rzeczy. Wypiłyśmy
kawę, zajadałyśmy się przepyszną
szarlotką przy czym Kat opowiedziała mi chyba pół życiorysu. Nie obeszło się
bez wizyty w lunaparku, która została wybłagana przez małą Mirabell. Przez całe
życie chyba nie zjechałam tylu karuzel i nie zjadłam tyle waty cukrowej jak wciągu
kilku godzin.
Zbliżał się
wieczór, więc musiałam pożegnać moje towarzyszki. Chciałam być jak najszybciej
w domu. Sama, pogrążona we własnych myślach, zamknięta w czterech ścianach i
uciekająca od brutalnej rzeczywistości. Ale jak się okazało, Kat nie dała za
wygraną- wyrwała mi wręcz telefon i wpisała wstukała w niego kilka cyferek.
Westchnęłam tylko ciężko i wysilając się na pożegnalny uśmiech wsiadłam do
pierwszej lepszej taksówki.
***
Do dziś dnia nie wiem co moja skromna
osoba robiła w lunaparku. Jak się tam znalazła? Nie mam pojęcia. Nigdy nie
lubiłam takich miejsc. Chociaż jako dziecko zawsze bywałam na różnych
festiwalach, na których można było spotkać się z masą dziwnych i dość
strasznych karuzel. Wtedy cieszyłam się jak nigdy, byłam tak wniebowzięta, szczęśliwa
i zazwyczaj usmarowana watą. Zdecydowanie wychowałam się jako dziecko
beztroskie, przy którym towarzyszyła zawsze ukochana mama z ogromnym uśmiechem.
Od momentu, gdy zabrakło jej w moim życiu
starałam się omijać wszelkie miejsca, które mi o niej przypominały. I jednym z
takich miejsc był właśnie lunapark. Dlatego do dziś dnia dziwie się, że dałam
się tam zaciągnąć. Być może ze względu na małą Mirę, która uwiesiła się na
mojej nodze i z przekonaniem wpatrywała mi się w oczy.
A wiesz co było najlepsze? Że po
przekroczeniu wejścia wszystkie problemy gdzieś się ulotniły. I naprawdę
bawiłam się świetnie. Zjeździłam chyba wszystkie karuzele i najadłam się
słodkości za wsze czasy. Ale żeby nie było mi za wesoło to rzeczywistość
powróciła zaraz po tym, gdy wsiadłam do taksówki tym samym uderzając we mnie
brutalnie ze zdwojoną siłą. Także mój wieczór skończył się podobnie do
poprzednich. W samotności…
‘’ Cause I’m only a crack
In this castle of glass
Hardly anything there
For you to see’’
In this castle of glass
Hardly anything there
For you to see’’
Odcinek jest dziwny i nie wiem jak się do niego odnieść. Czytając przez cały czas czegoś mi tu brakowało. Takiej iskry, która rozpalilaby we mnie ogień. Byłam bardzo niemiłe zaskoczona, że tak się nie stalo, ale i tak będę czekać na następny odcinek. Coś podskornie mówi mi, że będzie inny, będzie jakąś zmianą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to przegenialny szablon :). Lubię, kiedy szata graficzna nie jest nachalna i nie przytłacza.
OdpowiedzUsuńA co do odcinka - był taki jakiś przytłaczający, nostalgiczny... Szczególnie moment, w którym w telewizji pojawiła się wzmianka o zespole. Jestem ciekawa, jak to wszystko rozegrasz i co tak naprawdę wydarzyło się między Billem i Tomem, co skłoniło go do wyprowadzki.
A scena z Kat mnie kompletnie rozczuliła! <3 Uwielbiam dzieci i też zrobiłabym wszystko, by pomóc matce odnaleźć swoje dziecko. Czekam na kolejny odcinek, życzę dużo weny i pozdrawiam :*
Czasem nie wiem co Ci napisać. Chyba każdemu się zdarzają takie właśnie chwile po przeczytaniu odcinka. a ten rozdział w dodatku należał do tych smutnych. No okej.. był tu w ogóle jakiś radosny? XD Jak do tej pory chyba nie. Niemniej, znowu odznacza się tu problem samotności. I chyba nie ma w życiu nic gorszego od tej przeklętej samotności. Wiem, że można dzielić to na różne typy... ale chyba tym najczęstszym jest samotność wśród otatczajacych nas ludzi. Współczuje Ivette, bo nie dość, że nikogo nie ma to jeszcze ta choroba. Niechże ten Tom w końcu stanie na jej drodze i oświetli trochę jej życie... ;( Proszę...? XD
OdpowiedzUsuńOch, i stąpasz po cienkim lodzie skłócając ze sobą najbardziej idealnych bliźniaków tego świata, którzy oddaliby za siebie życie i nigdy by od siebie się nie odsunęli, bez względu na wszystko xD Choć właściwie do końca nie wiemy co się między nimi wydarzyło. Mam nadzieję jednak, że wszystko jest w porządku a Tom po prostu potrzebował chwili oddechu, jak każdy ;)
Weny i czasu, by ja spożytkować ;))
Dawno mnie u Ciebie nie bylo a z racji tego iz sesja za mna a obecnie cierpie na bezsennosc to nadrabim w miare mozliwosci :) nowy wyglad bloga jest cudowny ! Juz ktorys raz widze prace tej dziewczyny,bardzo mi sie podoba :)
OdpowiedzUsuńRozdzial i smutny i radosny. Tak po srodku.
Nie pooba mi sie,ze glowna bohaterka zamyka sie w sobie jednak ja rozumiem. Pozatym...czekam na jakies informacje o Tomie i rozpadzie zespolu. Bardzo mnie to zaintrygowalo.
Duzo weny ! :*
Uważam, że powinna trochę wyjść do ludzi i otworzyć się na świat... Jeśli na prawdę jej dni są policzone, to powinna je spędzić jak najlepiej, między swoimi przyjaciółmi i rodziną. Gdyby nie była sama, nie przeżywałaby tego tak bardzo... Człowiek w takich strasznych sytuacjach nie może być sam... ma w tedy te "głupie" myśli i pomysły...
OdpowiedzUsuńJesteś wielką romantyczką... A to jak piszesz jest na prawdę piękne. Wystarczył ten jeden wers, wspomnienie o Tomie i chwilach z nim spędzonych, albo o tym ufnym dziecku, a mnie już się zaszkliły oczy... jestem wrażliwa, wiem, ale Twoje wypisane tu słowa na prawdę bardzo łapią mnie za serce... :o ...
Odcinek mi się podobał. Przyuważyłam jeden błąd "zawojowali świat swoim stylem i muzykom." "muzyką" powinno być :) :P
Chciałabym, żeby Tom w końcu się z nią spotkał...
Pozdrawiam serdecznie!
Oraz zapraszam do siebie na nowy 4 odcinek :)
http://nell-crazy-life.blogspot.com/
Co ja mam więcej napisać ? Nic dodać nic ująć. Odcinek jak zawsze w każdym stopniu idealny, tak perfekcyjny. Oddający uczucia w każdym najmniejszym nawet calu. Nikt nie potrafił mnie doprowadzić do takiego stanu jak Ty, czytając Twoją historię. Najbardziej podoba mi się jednak to, iż w opowiadaniu nie występuje zbyt dużo dialogów, bo przecież w opowiadaniach nie powinno ich być w ogóle. Uwielbiam kiedy opisujesz wszystko z taką precyzją i dokładnością. Cóż więcej napisać ... Idealny ... Dziękuję, że mogłam przeczytać ! Pozdrawiam i życzę dużo dużo dużo weny <3
OdpowiedzUsuńSkłóceni bliźniacy? Jak to w ogóle możliwe? Co takiego musiało się między nimi stać, że rozpada się zespół? Jestem tego bardzo, bardzo ciekawa :)
OdpowiedzUsuńNie dość, że spóźniony komentarz, to jeszcze taki skrócony, bo aktualnie wyłączyło mi się myślenie. To chyba od nadmiaru smutku w tym rozdziale. Nie lubię czytać smutnych rzeczy ;)
Zawitałam i tutaj, cieszę się, że w końcu udało mi się wszystko nadrobić u Ciebie. Na wstępie powiem, że szablon podoba mi się o wiele bardziej od poprzedniego, choć w głowie zakodowane wciąż mam czerwone barwy. Granatowo- szary jak najbardziej tutaj pasuje, nie mówiąc już o nagłówku.
OdpowiedzUsuńŁezka się w oku zakręciła... ale spokojnie, zaraz się dowiesz dlaczego. Uciekanie od problemów nie jest dobre, one zawsze nas dopadną i przygwożdżą do ziemi ze zdwojoną siłą, nie ma na to rady, trzeba brnąć przez życie dalej. Choć rozumiem chęć Ivett odizolowania się od wszystkich i wszystkiego, sama mam czasami na to ochotę, ale potem zdaję sobie sprawę, że jednak nie mogłabym tego zrobić, bo najzwyczajniej w świecie zawsze znalazłabym coś, co ściągałoby mnie z powrotem do reali życia.Depresja to dość poważny temat, ale dobrze, że umieściłaś go w swoim opowiadaniu. Uwielbiam, a wręcz kocham, gdy bohaterzy mają problemy ze sobą- na przykład moja bohaterka ma naprawdę duże problemy ze swoją osobowością, ale co by nie mówić wciąż jest człowiekiem. Zamknięcie się w czterech ścianach nie polepszy naszego samopoczucia, nie uświadomi nam kilku spraw, dlatego też liczę na to, że Iv w końcu to zakoduje. Dowiedzieliśmy się też, że prawdopodobnie zespół został rozwiązany, co mnie okropnie zasmuca, bo oznacza, że nie za kolorowo musiało się między nimi dziać. Kłótnia z bratem, co gorsza bliźniakiem, nie jest miłym przeżyciem, a widzę, że musiało pójść o coś naprawdę poważnego. Niemniej jednak, wciąż będę mieć nadzieję, że się pogodzą. Człowiek nieszczęśliwy, nie potrafi zaznać w pełni spokoju ducha. Cieszę się, że przewietrzyła się trochę w parku. Czasami takie jedno wyjście może zadecydować o tym, kogo spotkamy na swojej drodze. A jak widać natknęła się na Mir oraz Kat. Gdy doszłam do cytatu Korczaka, dosłownie się rozkleiłam. Bo doszłam do wniosku, że ja tak naprawdę nigdy nie potrafiłam nikomu zaufać, że nie potrafię się naturalnie śmiać. Zawsze brzmi to sztucznie, a ja tak zdecydowanie nie chcę brzmieć. Chce być sobą, co mi definitywnie nie wychodzi. I jak widać, nie tylko mnie. Lunapark, nie miałam w takowym jeszcze być, ale któż to wie, co może mi się przytrafić w niedalekiej przyszłości? Nikt tego nie wie, dlatego zamierzam trwać w przekonaniu, iż zostanę tam kiedyś zabrano, mimo faktu że panicznie boję się wysokości i tych wszystkich kolejek górskich, są okropne. Jedyne, co mnie zawsze cieszy, to dom strachów, ale zazwyczaj są one nudne, więc nawet nie mam po co tam tak właściwie wchodzić. Przez spędzenie czasu z nowopoznanymi koleżankami, Ive mogła oderwać się na chwilę od swoich problemów, zapomnieć. Wiesz, co mnie ciągle zastanawia? Gdzie podział się w tym wszystkim Tom? Nie chodzi o czas teraźniejszy, raczej mam na myśli uwagi, które się przeplatają.
Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3
Zapomniałam wspomnieć, że za cytat Linkin Park jest wniebowzięta!
OdpowiedzUsuń