Za dwa dni mam egzamin. Trzymajcie kciuki. Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej, niż ten rozdział.
~~*~~
‘’ All I ever wanted, the secrets that you keep
All you ever wanted, the truth I couldn't speak’’~ Linkin Park ‘’Final Masquerade’’
All you ever wanted, the truth I couldn't speak’’~ Linkin Park ‘’Final Masquerade’’
Kolejny jesienny dzień przywitał Londyn swoim deszczowym
urokiem. Kolejny dzień, który odbierał chęć do zrobienia czegokolwiek, kolejny
w którym popełnię błędy decydujące o mojej porażce.
Z ledwością zmusiłam
się do wstania z łóżka. Nawet ono dziś było przeciw mnie, miałam wrażenie jakby
niewidoczny sznur przywiązywał mnie do niego, a ono mówił pospolite- ‘’jeszcze
pięć minut’’. Ułożyłam stopy na miękkim, białym dywanie i ziewnęłam bezgłośnie
rozciągając zastałe mięśnie. Przeczesałam rozczochrane włosy palcami i
powlekłam się do kuchni po drodze zabierając jasnobrązowy, puchowy szlafrok.
Nastawiłam wodę na kawę, przygotowałam kubek i wsypałam dwie łyżeczki ciemnych,
zmielonych ziarenek. W międzyczasie podążyłam do łazienki. Odkręciłam kurek z
ciepłą wodą, a po chwili lekko podniszczona wanna zaczęła się napełniać.
Zrzuciłam z siebie luźne ciuchy i weszłam pod codzienny, poranny ‘’prysznic’’.
Wiesz,
od chwili gdy zobaczyłam Cię w telewizji zaczęłam myśleć o Tobie. Co robisz,
jak dajesz sobie radę, czy jeszcze będzie mi dane Cię spotkać? Zaczęłam łapać
się na tym, że przed każdym zaśnięciem widzę ten strach wymalowany w Twoich
oczach i Twój pokrzepiający uśmiech z nad tej cholernej Tamizy. Codziennie
budzą mnie Twoje słowa- ‘’żyj dalej…’’, ‘’Złap się barierki!’’ Paranoja, nie
sądzisz? Chyba naprawdę zaczęłam w nią popadać. I co było w tym najgorsze? Że
nie potrafiłam tego powstrzymać, przychodziło z każdym dniem w wyznaczonych
przez siebie godzinach, w najmniej odpowiednich momentach.
Zastanawiałam
się wielokrotnie dlaczego w tych krytycznych momentach zawsze pojawiałeś się
Ty? Skąd się brałeś? Czasem bywało, że wchodziłeś do pokoju i bez słowa zamykałeś
mnie w swoim uścisku mówiąc mi, że poradzimy sobie ze wszystkim. To tak jakbyś
czytał mi w myślach, jakbyś siedział w mojej głowie… Inaczej nie potrafię tego
wytłumaczyć. Zjawiałeś się po prostu i problemy znikały, a nic prócz Ciebie nie
było już ważne. A ja chyba nigdy nie pojmę tego w jaki sposób sprawiałeś, że
się uśmiechałam. To był po prostu paradoks mojego szczęścia, które codziennie
odnajdywałam w Twoich oczach.
Ubrana w czyste dresy, pachnąca i zarazem zmęczona zjawiłam
się ponownie w kuchni. Zalałam do połowy gorącą wodą kubek, a resztę dopełniłam
mlekiem i dorzuciłam trzy łyżeczki cukru. Usiadłam przy drewnianym stole,
upiłam łyk parującego napoju, który zapiekł mnie w gardło i jednocześnie zaczął
zmuszać umysł i ciało do pracy. Chwyciłam komórkę w dłoń- jedna wiadomość od: Kim
‘’Dzisiaj
o 20. Szefunio tak zadecydował.’’
Uśmiechnęłam się nikle spoglądając na zegarek. Jeszcze sześć
godzin i znów znajdę się w piekle, z którego wydostane się dopiero o szóstej
nad ranem…
~~*~~
Weszłam do clubu, a migoczące na różne kolory światło jak
każdego wieczoru odebrało mi ostrość widzenia. Woń mocnego alkoholu
wymieszanego z dymem papierosowym i głośna muzyka uderzyły we mnie i
przyprawiły o mdłości. Chyba nigdy nie przyzwyczaję własnego organizmu do tego
miejsca. Tym charakteryzowało się właśnie ‘’SweetDreams’’- drogie alkohole,
kubańskie cygara, półmrok i bębniąca na kilometry muzyka. A jego wizytówką były
półnagie kobiety służące jako kelnerki i bogaci mężczyźni szukający ucieczki od
codzienności, przygód na jedną noc i naiwnych dziewczyn, które miały spełnić
ich erotyczne fantazje. ‘’S.D’’ było potęgą nocnego życia w Londynie. Potęgą,
do której dostawali się najbogatsi.
-Ivy, króliczku jesteś już.- usłyszałam tuż obok siebie.
Spojrzeniem powędrowałam za męskim, ochrypłym głosem. Moim oczom ukazał się
nikt inny jak Christopher Jerry MClain, podstarzały playboy w drogim
garniturze, z przyczepionym do twarzy sztucznym uśmiechem i ręką prawdziwego
biznesmena. W Londynie robił karierę na miarę niemalże
Hugh’a Hefner’a. Uśmiechnęłam
się blado, gdy objął moją szczupłą talię, a palce wygodnie ułożył na
pośladkach.- Wybaczam ci dzisiejsze spóźnienie, ale przebieraj się szybciutko
bo mamy dziś naprawdę ważnego gościa. No, już, raz raz ślicznotko.- dodał wpychając
mnie do szatni i klepiąc w tyłek.
~~*~~
Nalewałam kolejnego drinka, gdy
widok przy drzwiach dosłownie odebrał mi mowę i swobodę poruszania. Zamrugałam
kilkakrotnie w nadziei, że moja wyobraźnia płata mi figle. Ale obraz, na który
patrzyłam nie znikał, a tym samym przyprawiał mnie o drżenie dłoni, strach i
ból głowy.
Widziałam jak wchodzi pewnym, sprężystym krokiem. Jak z
uśmiechem przemierza club i siada wygodnie na skórzanej kanapie w ciemnym rogu
i ostentacyjnie przywołuje dłonią MClain’ a. Nawet nie wiedział w co się
wpakował, nie miał pojęcia, że wchodząc tu zszedł do piekła, do piekła zwanego
‘’SweetDreams’’. Do piekła, w którym ludzie tacy jak on gratulują sobie władzy,
pieniędzy i tego, że stali się panami świata. Do piekła, w którym ci ludzie decydowali
o naszych zarobkach, o nas samych. Do piekła, które już nie wypuszcza Cię stąd,
pochłania Cię całego. Jeżeli odważyłeś się raz w to wejść, to już pozostajesz
tu…
-Któż
to raczył zaszczycić mnie i mój skromny club swoją obecnością. Witam Pana Kaulitza.
-Mam
nadzieję, że masz dla mnie coś ciekawego.- mruknął, bezczelnie zbywając
przymilanie szefa clubu. Spojrzał wyczekująco, uśmiechając się przy tym
cynicznie.
-Ależ
oczywiście. Będzie Pan zachwycony moją najjaśniejszą gwiazdą. Zaraz polecę jej
obsłużenie Pana.
~~*~~
Stałam za barem wycierając suchą już szklankę, gdy podszedł
do mnie Chris.
-Ivy, skarbeńku zbieraj swój seksowny tyłeczek i obsłuż
naszego honorowego gościa.- spojrzałam na niego półprzytomnym wzrokiem, jego
słowa dotarły do mnie z kilkuminutowym opóźnieniem. Od wejścia naszego ‘’gościa
honorowego’’ czułam się, jakbym się czegoś naćpała. Nie kontaktowałam, moje
ruchy były automatyczne, a na twarzy wciąż miałam ten słodki, firmowy uśmiech.-
Słyszysz co do ciebie mówię? Ruszaj się dziewczyno!
Westchnęłam cicho, gdy dotarło do mnie co mam właśnie
zrobić. Przez głowę przewijały mi się rzucone na odchodne słowa MClain’ a:
‘’Seksowność, ponętność i słodkość’’. Bez możliwości odwrotu wzięłam w dłoń
długopis i czarny notesik zamówień, poprawiłam kusy stanik uwydatniając przy
tym jeszcze bardziej piersi, uniosłam głowę ku górze, przybrałam maskę słodkiej
idiotki i ruszyłam ponętnym krokiem między stolikami do klienta. Z każdym
krokiem czułam jak moja pewność siebie ulatuje, a na jej miejsce wkracza znów
strach i wstyd. Natarczywe, pożądliwe spojrzenia obleśnych mężczyzn, którzy
pozwalali sobie pogwizdywać za mną nie dodawały mi odwagi, wręcz przeciwnie
wywoływały u mnie panikę i chęć ucieczki. Zacisnęłam zęby oraz zamrugałam trzy
razy, aby odgonić łzy, które powoli zaczęły się gromadzić w kącikach moich
oczu. Mój oddech był przyspieszony i płytki, a ja miałam wrażenie, że zaczynam
się dusić z każdą sekundą coraz bardziej.
Oddychaj
Morrison. Jeden, dwa, trzy głębokie oddechy…
-Słucham pana? Co podać?- dotarłam do stolika szanownego
pana Kaulitz’ a. Zapach męskich perfum prosto od Calivn’ a Klain’a spowodował u
mnie zawrót głowy, a jego przenikliwe, czekoladowe spojrzenie wędrujące po moim
skąpo ubranym ciele mroziło mi krew w żyłach.
Cztery,
pięć, szczęść… Oddychaj Ivy.
-Whisky z lodem i twoje towarzystwo.- odparł bez wahania
uśmiechając się szelmowsko.
-Przykro mi, jakby pan nie zauważył ja tu pracuję. Dostałam
polecenie obsłużenia pana, whisky z lodem. Coś jeszcze pan sobie życzy?- pominęłam
jego zachciankę dotyczącą mojego
skromnego towarzystwa. Nie wiedziałam co miał na myśli i chyba nawet nie
chciałam. Cieszył mnie tylko jedynie fakt, że nie rozpoznał we mnie tej Ivette
z nad Tamizy z przed kilku miesięcy.
I tak
nagle, nie wiadomo skąd poczułam do niego obrzydzenie. Podświadomość
podpowiadała mi, wręcz krzyczała, że on jest taki sam jak pozostali.
W zamian odpowiedzi otrzymałam kolejny cyniczny uśmiech i
blask bijący z jego oczu. Zamknęłam notes i z lekkością na sercu chciałam
wrócić do baru, aby zrealizować zamówienie. Posłałam Kaulitz’owi kolejny słodki
uśmieszek i odeszłam.
Przyszykowałam szklankę drogiej whisky, dorzuciłam dwie
kostki lodu i ze zwiększoną pewnością siebie wróciłam do klienta. Postawiłam
zamówienie na szklanym stoliku wraz z czystą kryształową popielniczką.
Przetarłam jeszcze niedbale stół białą szmatką i właśnie chciałam uciec kolejny
raz dzisiejszego wieczoru przed jego świdrującym spojrzeniem, gdy męski, pewny
siebie głos zabrzmiał w moich uszach.
-To nazywasz pracą? Latanie w majtkach i staniku po clubie i
obsługiwanie podstarzałych, bogatych playboy?- uniosłam niepewnie spojrzenie w
stronę Kaulitza, który po prostu siedział ze szklanką whisky w dłoni i wytykał
mi moje błędy.- To cię bawi? Tu chcesz spędzić resztę życia? Lubisz jak obleśni
faceci macają cię po tyłku? Skoro tak, to chodź, zabiorę cię do hotelu i
gwarantuje, że i ty i ja będziemy zadowoleni. Ale myślę, że nie to chcesz w
życiu robić tylko uznałaś siebie za przegraną, spisałaś się na straty, a nie o to
w tej grze chodzi… - dodał upijając łyk
alkoholu. Zamknęłam oczy, próbowałam nie wybuchnąć histerycznym śmiechem,
próbowałam nie rozpłakać się, próbowałam… być silna.
- Myślę, że nie to jest szczytem twoich marzeń Ivette.- na
dźwięk swojego imienia odskoczyłam od stolika jak oparzona. Moje oczy przybrały
rozmiar spodków, na twarzy malowało się zdziwienie, a ciało zaczęło drżeć ze
strachu.
Oddychaj,
oddychaj… Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Nie pomaga! Cholera nie pomaga!
-Czy ty… Ja… Jakim prawem wytykasz mi moje błędy?- poczułam
jak zaczyna mi się podnosić adrenalina, a wstyd ulatuje gdzieś z każdym kłębem
dymu papierosowego wypuszczanego z lekkością z jego ust. Zapomniałam o ‘’dobrych
manierach i uprzejmości’’, które wręcz miały bić od mojej osoby w tej pracy.
Jego głupi uśmiech i powaga w oczach z przeplatanym zwycięstwem spowodowała u
mnie napad złości. Przestałam zwracać uwagę na to, że z łatwością mogę stracić
tę brudną robotę i znów wyląduje na bruku.
-Może takim, że uratowałem ci życie z nadzieję, że nie
stoczysz się nad dno?- odparł sarkastycznie. Moje dłonie zacisnęły się w
pięści, a oczy zwęziły ze złości.
-Nikt nie kazał ci tego robić. Co liczyłeś na szybki numerek
bohaterze? To zmartwię cię, ale nie spełniam erotycznych fantazji takich dupków
jak ty. Chcesz coś więcej bo trzeci raz nie podejdę?- prychnęłam dumnie licząc
na to, że przygłupi uśmieszek zejdzie Kaulitz’owi z buźki. Stanęłam w bojowym
kroku, mrużąc zawzięcie oczy, lecz zamiast speszonej miny twarz gitarzysty
zaczęła nabierać powagi. Ściągnął brwi i z uwagą mi się przyglądał. Po czym
znów bezpardonowo się roześmiał.
-Podobasz mi się. W ostateczności potrafisz o siebie
zawalczyć Ivy.- odparł unosząc szklankę w górę.- Twoje zdrowie.- dodał
puszczając oczko.
-Dupek.- mruknęłam na od chodne. Niestety nie zaszłam zbyt
daleko, gdy nagle jak spod ziemi wyrósł przede mną Chris z miną niemalże
psychopatycznego mordercy.
-Co ty odpierdalasz?!.- krzyknął popychając mnie przed
siebie. Wyszliśmy na korytarz, który prowadził
do nocnych pokoi gościnnych, gdzie szanowani mężczyźni- politycy,
muzycy, aktorzy, jednym słowem ludzie sukcesu zabawiali się z kelnerkami
zapominając o poprawności i przykładności. Puszczając w niepamięć chociaż na
dwie godziny, iż są czułymi ojcami i mężami.
-Chris, ja…
-Zamknij się! Co ty odpierdalasz!? To jeden z
najważniejszych gości w clubie, a ty wdajesz się z nim w pyskówkę?! On płaci,
on wymaga, jeżeli zechce to przeleci cię na tym pierdolonym stole, a ty nie
masz tu nic do gadania! Zrozumiano?!
Upadłam…
Ból, przeszywający ból odebrał mi świadomość. Poczułam się jak jedna z tysiąca kukiełek
w teatrze, a Chris MClain był wirtuozem tego pokazu. Jego siła odebrała mi
zdolność poruszania się, a furia, w którą wpadł wywołała strach.
-I
czego ryczysz?!- jego słowa obijały mi się echem po głowie. Zacisnęłam oczy,
przetarłam mokre policzki i z powrotem przykleiłam do ust słodki uśmiech.
Musiałam być silna, musiałam wygrać walkę o własne życie. Nie po raz pierwszy i
zapewne nie po raz ostatni…
Ale
najgorszy był fakt, że Ty temu się przypatrywałeś. Widziałeś mój upadek, jak
spadam na samo dno społeczności. Najwidoczniej tak musiało być. Byłam kolejnym,
nic nieznaczącym człowiekiem, który miał do odegrania życiową rolę. Spytałeś,
czy to było szczytem moich marzeń i wiem, że nawet nie muszę Ci odpowiadać bo
obje doskonale znamy odpowiedź. Czasem po prostu marzenia mijają się ze
spełnieniem w rzeczywistości, a ja musiałam temu podołać…
Podarowałeś
mi szansę na życie, a ja je przegrałam. Dałam się zwabić do piekła, w którym prócz
upokorzenia nie doznałam niczego więcej.
-No już mała. Nic się nie stało. Wszystko gra.- usłyszałam.
Podniosłam zamglony wzrok wciąż trzymając się za obolały policzek. Wyraz twarzy
Chrisa diametralnie się zmienił- zamiast twarzy diabła ujrzałam wesoły uśmiech
człowieka kochającego się w biznesie.- Teraz pójdziesz do Kaulitz’ a i po prostu
go przeprosisz.- dodał, a ja tylko pokiwałam głową. Tak cholernie się bałam
odezwać, bałam się, że znów powiem coś nie tak i pożałuje tego szybciej, niż
się spodziewam. Wytarłam chusteczką podaną przez szefa rozmazany makijaż,
ułożyłam włosy i poprawiłam strój. Uśmiechnęłam się blado mijając Chrisa, lecz
ten zatrzymał mnie dłonią.
-Ale najpierw mnie zadowolisz.- te słowa wywołały u mnie
panikę. Odwróciłam się i z słabym uśmiechem wlepiałam przestraszone spojrzenie
w mojego pracodawcę.- Wiesz gdzie są pokoje i wiesz co się w nich robi. Wchodzisz,
ściągasz majtki, załatwiamy sprawę i nikt nie musisz się o tym dowiedzieć.- dodał
ściszonym głosem nachylając się do mojego ucha. Męskie dłonie zacisnęły się na
moich pośladkach, a jego usta torowały mokry ślad na dekolcie. Odchyliłam głowę
na bok, chcąc uciec chociaż myślami od tego co za chwilę się wydarzy. Innej
możliwości nie miałam. Gdybym mu odmówiła, wyleciałabym z pracy na pysk.
I znów,
nie wiadomo skąd pojawiłeś się Ty. Postawny, pewny siebie, oszałamiający.
Stałeś oparty o ścianę i z powagą przyglądałeś się całej sytuacji. Zamknęłam
oczy, by tylko nie napotkać Twojego spojrzenia. Czułam jak moje policzki oblewa
wstyd, a ja po raz kolejny tego wieczora czułam się jak dziwka.
Do
rzeczywistości przywołał mnie Twój ochrypły głos.
-Wiesz
Chris, mam inny pomysł. Zostawisz tę biedną dziewczynę i zejdziesz na dół jak
gdyby nigdy nic.
MClain
odsunął się ode mnie i spiorunował Cię wzrokiem. A Ty? Ty nad zwyczajniej w
świecie podchodziłeś do nas szelmowsko się uśmiechając.
-Nie
wtrącaj się Kaulitz. Nie twój zasrany interes.- po korytarzu rozniósł się
nienaturalny głos Jerrego. Stałam przyglądając się wam obu z przerażeniem,
miałam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z piersi. MClain kipiał ze
złości, natomiast Ty traktowałeś to jak zabawę.
-Uhuhu,
no, no, no. Nasz podstarzały playboy zaczyna się denerwować. Spokojnie
staruszku bo ci pikawa nie wytrzyma.- zaśmiałeś się stając tuż przy nim. Byłeś
prawie głowę wyższy od niego, a sama Twoja postura powinna odstraszać. Ale nie
jego, nie londyńskiego Hugh’a Hefner’a. Nawet nie wiedziałeś w co się pakujesz,
zadzierając z nim to tak jakby tańczyć ze samym diabłem…
-Powiedziałem
ci już, zmiataj stąd szczeniaku.- jego pięść wycelowała w Twoją twarz, a ja
wstrzymałam oddech i zacisnęłam oczy nie chcąc na to patrzeć.
-Chodź,
idziemy stąd.- Twój głos wyrwał mnie z zamyśleń o najgorszym. Z przerażeniem
stwierdziłam, że to Ty stoisz cały i zdrowy o własnych nogach, bez najmniejszego
zadrapania.
-Ale,
ale… Co Ty zrobiłeś. Jak…
-Chodź.
Chyba nie chcesz tu zostać?- spytałeś unosząc brew ku górze. Nie odpowiedziałam,
spuściłam wzrok i przyglądałam się leżącemu Chrisowi.- No właśnie.- podałeś mi
dłoń, chwyciłam ją. Dziesięć minut później siedzieliśmy już w Twoim
samochodzie.
Otulona
tym samym kocem i zapachem sprzed kilku miesięcy znów poczułam się bezpieczna.
Drugi raz uratowałeś mi życie. Tym razem wyciągnąłeś ze czeluści piekła. Byłam
Ci za to cholernie wdzięczna, choć tak naprawdę nigdy Ci tego nie powiedziałam…
Nie
liczyło się nic w tamtym momencie. Strach o następny dzień uleciał, a cicha
muzyka wydobywająca się z radia koiła moje nerwy. Tak jak poprzednio zerkałeś
na mnie, a ja udawałam, że tego nie dostrzegam.
-To…
może kakao?- spytałam cicho i niepewnie spoglądnęłam na Ciebie. Widziałam jak
się uśmiechasz i kręcisz z rozbawieniem głową.
-Może
kakao.- odparłeś lekko i zacisnąłeś palce na skórzanej kierownicy.
Ojej, Tom to taki cudowny bohater! :D Uwielbiam go. Krótko, zwięźle i na temat, i bam! ratuje dziewczynę z rąk starucha. Wspaniale. Tylko bardziej interesuje mnie, co będzie dalej. Pojadą do niej i co? Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńCo do egzaminów, to też mam w poniedziałek ostatni w sesji, ale uwierz - ani jednego zdania nie przeczytałam z notatek. Zamiast się uczyć, to powtarzam sobie, że po prostu go nie zdam. Logika ;)
Jestem zauroczona tym odcinkiem :) Lepszego come back'u chyba nie mogłaś zrobić.
OdpowiedzUsuńNasza gwiazda w jedną noc przekształciła się z muzyka w bohatera. Całkiem mu do twarzy w tej skórze. Myślę, że dziewczyna ma mnóstwo szczęścia, jakiś anioł zdecydowanie nad nią czuwa.
Ściskam i czekam na ciąg dalszy.
P.S. Kciuki będę trzymać. Jeśli pójdzie ci lepiej niż ten rozdział to zabraknie skali :)
JESTEM! W KOŃCU TU JESTEM!, ale do sedna.
OdpowiedzUsuńŁo matko, jakie to piękne, normalnie słów mi brak. TOM SUPERMENEM? Noo ba, wiadomo, że jest wyjątkowy w swojej wyjątkowości :)
Wiesz, że nie jestem mistrzem w pisaniu komentarzy, ale i tak jestem pewna, że napisałam ci moje zauroczenie i zachwyt jako pierwsza jak rozmawiałyśmy :P
Kocham czytać twoje historie, nawet jeśli ostatnio nie były regularne :)
Miałam być wczoraj, a wyszło, że jestem dzisiaj. W sumie dobrze się składa, inaczej mogłabym napisać tak bardzo nieskładny komentarz, że szkoda gadać. Mam nadzieję, że egzamin zdałaś śpiewająco.
OdpowiedzUsuńSama ostatnio mam jakąś fazę na Linkin Park, więc jak zwykle cytat mi bardzo odpowiada. W szczególności, że jestem z "Final Maquerade". Najgorsze jest w tym wszystkim chyba to, że Iv codziennie budzi się z tą samą myślą. Nadzieja na lepsze jutro dawno z niej upłynęła. Pogodziła się ze swoim losem i doskonale wie, iż stacza się na dno. I nikt nie chce podać jej dłoni, jest zupełnie sama ze swoimi problemami. Życie nigdy nie było, nie jest i z pewnością nie będzie sprawiedliwe. To jest chyba najgorsza z prawd. Mieć świadomość, że niżej nie da się upaść, to najbardziej bolesne przeświadczenie, jakie można mieć. Podziwiam ją za to, że ma siłę brnąć w to dalej, że mimo wszystko wciąż jest coś, dla czego nie poddaje się. Doskonale zna ten świat, lecz nie ma pojęcia, jak zdradziecki może się on okazać. Tom jest takim Aniołem Stróżem Ivette. Każdy go ma, lecz nie każdy z nas jest w stanie go w kimś innym dostrzec. Zdaje mi się, że oboje wiedzą, co są w stanie sobie dać, tyle że Kaulitz wie o wiele więcej, niż może się z pozoru wydawać. Nasz muzyk zaprząta myśli tej biednej dziewczyny, to dobry znak. Jest coś, czemu przygląda się z czysta fascynacją. W końcu odnalazła sobie zajęcie, które naprawdę ją cieszy i nie jest do tego zmuszana przez kogoś innego. Myślę, że to jeszcze pozwala utrzymywać się jej na tej tonącej tratwie na Tamizie. Bez paradoksów, absurdów i tym podobnych nasze życie najzwyczajniej byłoby nudne oraz aż nazbyt przewidywalne. Więc jak najbardziej są one potrzebne w dzisiejszych czasach, chociażby po to, by czerpać z czegoś dość ponurą rozrywkę, ale wciąż rozrywkę. Jakby nie patrzeć. Zwodząca nazwa, "SweetDreams", może i spełniają się tutaj najsłodsze marzenia, szkoda tylko, że jedynie dla jednej ze stron. Reszta cierpi, choć stara się tego nie okazywać. Najgorsze jest to, że sytuacja zmusiła Iv do bycia kimś, kim nigdy nie była. Ubiera maskę wraz ze swoim skąpym strojem, tylko po to, by zakryć tym swój wstyd i wstręt do samej siebie. Nienawidzi siebie za to, co robi, aczkolwiek nie ma na to żadnego wpływu. Los nie wybiera, nie jest łaskawy, on jedynie karze i wystawia nas na próby, których prawdopodobnie nie zdołamy przejść. Ileż to ja razy byłam wystawiona do wiatru, trudno zliczyć... Teraz tak myślę i stwierdzam, że Iv byłaby idealną kompanką na długie, metaforycznie rozmowy o życiu. Przeszła wiele, a to dopiero początek tego, co ma nadejść. I tego chyba najbardziej się obawiam. Szczerze nienawidzę ludzi pokroju Chrisa. Przekłada wszystko, byleby zarobić na czyjejś niedoli. zależy mu tylko i wyłącznie na brudnych pieniądzach. Dodatkowo jest w stanie uderzyć kobietę. Kobietę, a to przecież ona go wychowywała, ona nosiła go przez dziewięć miesięcy pod sercem, to u niej zawsze znajdzie uparcie, ona go opatrzy, gdy spadnie z roweru, i to do niej się uda, kiedy w jego życiu nic nie będzie takie jak dawniej. I on śmie podnieść rękę na jedną z przedstawicielek tego rodu? Co ma w głowie, że zniża się do takiego poziomu? To nie jest człowiek, MCklein stał się jego najpodlejszą kreaturą. Dla mnie mógłby być martwy, to nie ma znaczenia. Jak mówiłam, Kaulitz jest Aniołem Stróżem naszej zagubionej bohaterki. Pomoże jej, wydobędzie na samą górę, sprawi, że ponownie zacznie wierzyć. W końcu po to właśnie tam przyszedł, prawda? Doskonale wiedział, co robi. Mam nadzieję, że zabierze ją w bezpieczne miejsce i już nie pozwoli skrzywdzić, że zaopiekuje się nią tak, jak należy. Ona potrzebuje ciepła oraz oparcia w drugim człowieku, a Tom jej to da. Nawet z premią, jeśli mogę to tak określić.
Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy, nieważne za jaki czas! :3
Tak wiem, że dość późno dodaje komentarz ale no właśnie ale myślałam, że już dawno to zrobiłam. Jestem ostatnimi czasy lekko zarobiona, wracam późno z pracy, czeka mnie jeszcze jazda i jeszcze zapisałam się do szkoły ... Wracając do sensu mojego komentarza czyli do Twojej wspaniałej historii to jestem pod wielkim wrażeniem, znowu czarujesz i wprowadzasz magię w swoje odcinki, iż czasem nie wiem jakich słów użyć by móc cokolwiek tutaj skomentować. Nie sądziłam, że Tom ponownie okaże się być bohaterem i pomoże po raz kolejny Iv i mam nadzieje, że dziewczyna już więcej tam nie wróci.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentarz będzie tak krótki i niezbyt treściwy ale zupełnie nie wiem co mam napisać, by ubrać to tak idealnie w słowa jak robisz to Ty. Powiem tylko tyle, iż czekam na więcej i jeszcze raz więcej. Pozdrawiam i życzę dalszej tak wspaniałej weny jak dotychczas <3
jej... Tom wybawca. Zachował się męsko i jak na faceta przystało. Cieszę się, że ją stamtąd zabrał uff... :) Jest już w dobrych rękach. Całe szczęście, że się tam zjawił. Mam nadzieję, że polepszy się dzięki niemu jej samopoczucie i podejście do życia. A Chris jest frajerem jak ich pełno... Sama bym go pobiła hehe. W końcu się doczekałam Toma :) miło mi się czytało ten odcinek :) Nie mogę się doczekać następnej części... Pisz go szybciutko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Oraz zapraszam do siebie na nowy odcinek. :)
www.nell-crazy-life.blogspot.com